poniedziałek, 26 marca 2012

„Przed zachodem słońca” 2004

„Przed zachodem słońca”, dramat; romans, USA, 2004 r.
w reżyserii Richarda Linklatera.
oryg."Before sunset"

Jestem uczulona na filmowy plastik i tandetę przemawiającą do nas z ekranów kin. Irytują mnie te wszystkie tanie chwyty i sztuczki mające przyciągnąć widzów do kin. Piękne, znane twarze aktorów mają nam wynagrodzić kiepskie widowisko oraz stracony czas. Dlatego coraz częściej uciekam w kino niekomercyjne, mniej znane lub w nisko-budżetowe produkcje. W takich klimatach czuję się doskonale.

Jedną z takich właśnie produkcji jest film „Przed zachodem”. Skromny budżet oraz 15 dni zdjęciowych wystarczy by nakręcić świetny obraz. Jednak aby zrozumieć kontekst tego filmu należy się cofnąć 10 lat wstecz, kiedy to dwoje nieznanych sobie ludzi z dwóch różnych kontynentów spędza ze sobą noc w Wiedniu*. Celine jest Francuzką, Jesse to Amerykanin. Ta wspólna noc ich do siebie zbliży i zmieni ich spojrzenie na wiele spraw. Nim się obejrzą rankiem każdy z nich wyruszy w swoją stronę. W prawdzie obiecują sobie, że za 6 miesięcy znów się spotkają, ale nic z tego nie wynika. Film „Przed zachodem słońca” to (nie)przypadkowe spotkanie po 10 latach Celine i Jesse’go w Paryżu. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi to Jesse napisał książkę o pewnej niezwykłej dziewczynie, którą spotkał kiedyś w europejskiej stolicy … I tak oto na spotkaniu autorskim Jesse’ego zjawia Celine, która w bohaterce jego książki poznaje siebie. Później już wszystko toczy się swoim torem.

Choć prawie dekada upłynęła od ich ostatniego i zarazem pierwszego spotkania wydaję się, że bohaterów łączy jakieś szczególne doświadczenie tudzież nić porozumienia. Początkowo zdystansowali, później coraz bardziej otwarci i szczerzy. A może po prostu tak bardzo chcieli się spotkać? Wiele się zmieniło w ciągu tej dekady; Jesse ma rodzinę, Celine  także próbuje ułożyć sobie życie. Wkrótce staje się jasne, że uczucie między nimi nie wygasło, a wręcz się spotęgowało. Mają sobie wiele do powiedzenia i tak niewiele czasu by zadecydować o swojej przyszłości. Czy tym razem ponownie podążą osobnymi drogami ?

„Przed zachodem” to niespełna 80 minut fantastycznej interakcji między postaciami granymi przez Ethana Hawke oraz Julie Deply. W rezultacie wyszedł przekonujący, piękny oraz urzekający obraz. Uwielbiam do niego wracać, bo ten film to wręcz magia naładowana emocjami. W gruncie rzeczy przecież to historia, która może zdarzyć się każdemu z nas albo nawet już się zdarzyła ? 



*W 1995 roku nakręcono pierwszą część filmu  czyli „Przed wschodem słońca”, która opowiada o wydarzeniach w Wiedniu. Moim skromny zdaniem sequel z 2004 roku jest jednak o wiele lepszy.

Moja ocena: 8/10

środa, 21 marca 2012

"Po zmroku, kochanie" 1990

"Po zmroku, kochanie", dramat, kryminał; USA, 1990 r.
reż. James Foley
oryg."After dark, my sweet"


Jest coś tajemniczego i hipnotyzującego w amerykańskich, prowincjonalnych krajobrazach oraz miastach oddalonych od wielkich aglomeracji. Pod prażącym, południowym słońcem czas płynie powoli i leniwie; wydaje się, że niewiele ma prawo się tu zdarzyć. Jest także coś fascynującego, a zarazem niepokojącego w okaleczonych psychicznie bohaterach. Te dwa elementy tworzą fundament pod obraz neo-noir nakręcony przez Jamesa Foley'a. Gęsta, duszna atmosfera kładzie się cieniem na losy głównych postaci; nad ich głowy wkrótce naciągnie burza. 

poniedziałek, 19 marca 2012

Debiut jak marzenie!

Co łączy Mary Shelley i Stiega Larssona? Na pozór nic; można pokusić się o stwierdzenie, że dzieli ich przepaść czasu i literackiej treści. Jednak to ich start w "literackiej branży" skarbił im sławę, pieniądze i uwielbienie milionów.




Udany debiut czyli nadzieja na przyszłość, objawienie literackie i uchylona furtka do dalszej literackiej kariery. Jaki pisarz by nie chciał tak zaczynać? A jakim się udało?

Jeśli weźmiemy pod uwagę debiuty, które wywołały istne trzęsienie ziemi na rynku wydawniczym i czytelniczym to koniecznie trzeba wspomnieć o:

* Stiegu Larssonie i jego pierwszej (moim zdaniem najlepszej) część trylogii Millenium. Debiut o tyle niezwykły, że stanowiący jednocześnie pożegnanie ze światem literatury. Larsson zadebiutował i odszedł nigdy nie dowiadując się z jakim entuzjazmem i zachwytem spotkały się jego powieści.

*J.K. Rowling z serią o Harrym Potterze i z początkowym wielkim zwątpieniem wydawców, którzy twierdzili, że jej książki dla dzieci nie będą mieć żadnej siły przebicia. Jak widać na powyższym przykładzie wydawcy nie zawsze orientują się w potrzebach rynku. Rowling zaskoczyła wszystkich: wydawców, czytelników, a najbardziej pewnie samą siebie.

*Stephenie Meyer i jej "zaćmieniu", które udzieliło się chyba wszystkim. Przyznaje, że dla mnie jest to istny fonemem - do dziś zastanawiam się jak to możliwe, że powieści Meyer zostały tak dobrze przyjęte. 

Patrząc na miliony sprzedanych egzemplarzy to powyższe pozycje faktycznie można uznać za najlepsze debiuty ostatnich lat. Jednak ja rzadko sugeruje się ilością sprzedanych egzemplarzy i generalnie polegam na swojej opinii. 


Dla mnie bezprecedensowym debiutem wszech czasów  będzie Mary Shelley.



Podobno na jednym z przyjęć, gdzie gościem była między innymi Mary, podczas burzy i w mrocznej atmosferze, towarzystwo zaczęło opowiadać sobie historie straszne i z dreszczykiem. I tak w głowie 19- letniej wówczas Mary zakiełkował pomysł, który przerodził się ostatecznie w "Frankensteina". To powieść, której autorką jest zaledwie 19-latka poraża swoją dojrzałością i treścią. Ta książka zrobiła na mnie tym większe wrażenie, że nie spodziewałam się po niej niczego specjalnego - horrory czy powieści gotyckie dawno już mnie nie bawią. A tu proszę - taka niespodzianka! Pod przykrywką thrillera kryje się przejmująca opowieść o samotności i desperacji. Dał mi "Frankenstein" sporo do myślenia i prawie wzruszył do łez.
Choć dwa wieki minęły od jego powstania to o "Frankensteinie" wciąż jest głośno - powstają coraz nowe ekranizacje czy wersje tej powieści, choć moim zdaniem wypaczają one oryginał. A ilu jeszcze twórców zainspiruje ta opowieść?

Jednak o ile sam Frankenstein i jego potwór wpisał się na stałe do historii, o tyle Mary Shelley na zawsze pozostanie w ich cieniu. Choć później jeszcze kilka razy próbowała swoich sił jako pisarka już nigdy nie zbliżyła się do tego wyśrubowanego poziomu jaki zaprezentowała swoją debiutancką powieścią.

środa, 14 marca 2012

"Profil mordercy" Paul Britton

Nic nie mówi więcej o człowieku niż jego czyny. Powiedz mi co przeskrobałeś a ja powiem ci kim jesteś. Właściwie to nie musisz nic mówić; wystarczy, że odnajdę miejsce twojego przewinienia, a stworzę twój portret - niekoniecznie pamięciowy, ale psychologiczny.  Zinterpretuje, odtworzę i przeanalizuję to czego nawet świadomy nie jesteś... Z takiego oto założenia wychodzi psychologia kryminalistyczna i z takim podejściem pracują profilerzy. Utrzymują, że ze zbrodni można wyczytać więcej niż tylko ślady DNA, odcisków palców czy narzędzia zbrodni. Istota pracy psychologa opiera się na stwierdzeniu, że sprawca na miejscu zbrodni zostawia cząstkę siebie. Wnikliwe spojrzenie doświadczonego profilera wystarczy by określić kim był sprawca.