wtorek, 5 grudnia 2017

"Patrick Melrose Tom 2: Mleko matki. W końcu" Edward St Aubyn


Teraz, gdy cykl o Patricku Melrose ukazał się już w całości można w końcu oficjalnie powiedzieć, że to z pewnością jedna z najlepszych książek wydanych w Polsce w tym roku (jeśli nie najlepsza). Ta pięcioczęściowa saga, rozgrywająca się na przestrzeni ponad 40 lat odzwierciedla wyboistą drogę bohatera ku wyzwoleniu z najgorszych traum dzieciństwa. Patrick, który niezmiennie pokutuje za grzechy swych rodziców, wydaje się jednak w tej kwestii skazany na porażkę. W tych zmaganiach pobrzmiewa jednak ciągła komedia, co sprawia, że książki St Aubyna stają się osobliwą pociechą zamiast gwoździem do trumny.

Nic nie zostało zapomniane

Ostatnio zostawiliśmy Patricka patrzącego w przyszłość z (jakąś) nadzieją, a przynajmniej wiele na to wskazywało. Teraz zastajemy go pochłoniętego ojcostwem i niespecjalnie udanym małżeństwem. W "Mleku matki" ojciec Patricka praktycznie nie istnieje (oprócz jednej wzmianki), ale za to wciąż możemy liczyć na jego matkę, która do końca nie ustaje w wysiłkach by zawieść syna. "W końcu" brzmi więc jak swoisty oddech ulgi na wieść o śmierci Eleanor Melrose. Patrick skwituje to później w swoim stylu: "myślę, że śmierć matki to najlepsze, co mi się przytrafiło od czasu... od czasu śmierci ojca". Pogrzeb Eleanor wyzwala jednak nową falę wspomnień i dawne demony, tak jak wiele lat wcześniej śmierć Davida. W pełni ujawnia się też ciężar, jaki na swoich barkach dźwiga Patrick, a wnioski do jakich dochodzi nie tylko jemu potrafią podnieść ciśnienie.

Mnogość perspektyw, do których wcześniej przyzwyczaił nas autor, w "Mleku matki" staje się uporządkowana i ograniczona do trzech równoprawnych głosów - oprócz głównego bohatera, mamy jeszcze jego syna i żonę, Mary. Miłą niespodzianką okazuje się zwłaszcza ta ostatnia, dzięki której można dobrze sobie uzmysłowić zgubny wpływ Patricka na innych; na dłuższą metę staje się on nie do wytrzymania nawet dla tak cierpliwiej kobiety jak Mary. Z kolei sam Patrick i jego unikalny punkt widzenia (nie mówiąc już o ciętych ripostach) to cały czas wisienka na torcie. W "Mleku matki" bohater wdaje się w gorączkowe i niespokojne rozmyślania (podsycane często alkoholem), które coraz bardziej poddają pod wątpliwość jego względną życiową stabilizację. W finałowej odsłonie sagi te fundamenty okażą się bardzo kruche; Patrick ma już za sobą rozwód, kolejny odwyk i pobyt w szpitalu psychiatrycznym, a przed sobą jeszcze pogrzeb matki. W tym ostatnim upatruje swojej szansy na nowy początek, ale nie unika też patrzenia prawdzie prosto w oczy.

Edward St Aubyn z "Mlekiem matki"; przegrał o włos Bookera.
[źródło zdjęcia]



Ostatecznym argumentem przemawiającym za prozą Edwarda St Aubyna pozostaje jego językowa wirtuozeria (brawa również dla tłumacza*). Ten kunsztowny język pełen wyszukanych porównań, gry słów czy bon motów nie służy jednak tutaj niczemu innemu jak zgłębianiu najbardziej ponurych i niepokojących doświadczeń. Ostateczną bronią przeciw rzeczywistości okazuje się natomiast ironia i humor, a akurat tę sztukę St Aubyn ma opanowaną do perfekcji. To nieocenione narzędzie przydaje się zwłaszcza w piętnowaniu pyszałkowatych i aroganckich zachowań praktykowanych od pokoleń przez szacowną familię bohatera. W tym towarzystwie Eleanor Melrose stanowi istne kuriozum; krzyżówka Króla Leara i pani Jellyby, jak wyraża się o niej Patrick i jest to najłagodniejsze, co może o niej powiedzieć.

To już naprawdę koniec. 900 stron i 40 lat później od momentu, gdy David Melrose z upodobaniem rozprawiał się na tarasie z mrówkami, a w domowym zaciszu również z własną rodziną, Patrick nadal żyje w jego cieniu. Względny optymizm, który płynął z "Jakiejś nadziei" i "Mleka matki" rozpływa się w gorzkich refleksjach ostatniego tomu. W każdym razie już każdy sam musi dopisać sobie do tego zakończenie, bo innego nie będzie - Edward St Aubyn powiedział już dawno, że "Patrick Melrose" jest dla niego skończony. Choć - by nawiązać do ostatniego zdania ostatniego tomu - być może postanowi jeszcze zmienić zdanie.

*Polski przekład zawdzięczamy panu Łukaszowi Witczakowi; by przekonać się jak wymagające miał zadanie trzeba dopiero sięgnąć po oryginał.

___________________________________________________________________________
"Patrick Melrose: Mleko matki. W końcu", Edward St Aubyn, wyd. WAB, 440 stron, 2017 
oryg. "Mother's Milk. At Last"

Moja ocena: 9/10 ( i najlepsza beletrystyka, jaką czytałam od lat)

1 komentarz:

  1. Nie ma co w pełni wierzyć autorom, dla których "coś jest skończone" - bo potem kończą jak Kossakowska, która obiecała, że kolejnych "Zastępów anielskich" nigdy nie będzie... <3

    OdpowiedzUsuń

Wszystkie uwagi, spostrzeżenia, sugestie czy rekomendacje są mile widziane. Wszystkie zawsze czytam, choć nie zawsze odpisuje. Jeśli komuś faktycznie zależy na kontakcie ze mną to najlepszym sposobem będzie droga mailowa.

podobne

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...