Z najnowszej biografii stworzonej przez Lois
Banner wyłania się portret kobiety pełnej wewnętrznych paradoksów i skrajnych
zachowań. Sam tytuł (sprytnie nawiązujący do ostatniego filmu z jej udziałem)
wskazuje, że pisarka pokusiła się o ukazanie skomplikowanej osobowości Marilyn.
By jednak ją zrozumieć należy przede wszystkim poznać jej życie, począwszy od
trudnego dzieciństwa poprzez pierwsze kroki w branży filmowej, aż po
oszołamiającą karierę i przedwczesną śmierć. Bohaterami drugiego planu w tej
historii są tak wybitne osobistości jak Arthur Miller, Frank Sinatra, Marlon Brando czy Truman
Capote.
Marilyn Monroe nigdy nie była czarno-białym
charakterem, jej biografia także taka nie jest. Marilyn przybiera różne
postawy, twarze oraz maski – wachlarz jej zachowań i emocji jest naprawdę
imponujący. Nie sposób i nie warto jej szufladkować. Przykładowo, łatwo uznać
aktorkę za słabą psychicznie osobę, która nie radziła sobie sama ze sobą czy
swoją karierą. Tymczasem trzeba pamiętać, że jej życie to ciągła walka o lepszy
byt, a później także o swoją pozycję. Banner idzie właśnie tym tropem, pisząc "Marilyn
wyłaniająca się z tej książki jest kobietą, która stworzyła aktorkę i gwiazdę
pomimo trudnego dzieciństwa i licznych ograniczeń. Cierpiała na dysleksję,
jąkała się, przez całe życie dręczyły ją koszmary powodujące chroniczną
bezsenność. Chorowała także na chorobę dwubiegunową oraz na szczególnie bolesną
endometriozę”.
Początek „Skłóconej z życiem” jest naprawdę
obiecujący - największą inwencją Banner wykazała się przy opisie dzieciństwa i młodości
Normy Jeane. W swojej pracy opierała się na wcześniejszych publikacjach dotyczących
Monroe (niepokojący jest fakt, że Anthony Summers wydaje się być jej
autorytetem w tej dziedzinie). Niemniej pisarka jest sceptyczna i powściągliwa
w wielu kwestiach.
Niestety wraz z biegiem stron oraz lat
przybywających MM, książka staje się coraz bardziej wtórna. Banner tak ostrożna
w wysuwaniu pochopnych wniosków do śmierci swojej bohaterki podeszła co
najmniej swobodnie. Wprawdzie została uwzględniona oficjalna wersja zdarzeń, ale ginie ona w gąszczu
hipotez i spekulacji. To nic innego jak domysły, fantastyczne teorie zdarzeń
nie poparte żadnymi dowodami. Poważna biografia powinna wyraźnie odgrodzić się
od tak wątpliwych źródeł.
Styl autorki także nie pozostaje bez uwag. Banner ma irytujący zwyczaj w połowie zdania/rozdziału o Marilyn kierować całą uwagę na siebie. Brzmi to mniej więcej tak: "Marilyn wtedy spotkała się z pierwszy raz z R. Kennedy, ale nie jestem tego pewna”, albo "byłam tam i wiem, że Marilyn nie mieszkała w slumsach” lub "oboje [o J. Minerze] wykładaliśmy na tym samym uniwersytecie i szybko się zaprzyjaźniliśmy”. Jest to dziwne, nieprofesjonalne oraz co gorsze zbija z tropu czytelnika. Poza tym książka pełna jest mniejszych niedociągnięć. Banner przy okazji wyjazdu swojej bohaterki do Londynu na zdjęcia do „Księcia i aktoreczki” pisze, że Marilyn nigdy nie opuszczała Stanów. A przecież kilkadziesiąt stron wcześniej pisała o jej podróży do Japonii i Korei. Oprócz tego niektóre interpretacje i znaczenia postaw Marilyn są wydumane albo po prostu zbędne.
Styl autorki także nie pozostaje bez uwag. Banner ma irytujący zwyczaj w połowie zdania/rozdziału o Marilyn kierować całą uwagę na siebie. Brzmi to mniej więcej tak: "Marilyn wtedy spotkała się z pierwszy raz z R. Kennedy, ale nie jestem tego pewna”, albo "byłam tam i wiem, że Marilyn nie mieszkała w slumsach” lub "oboje [o J. Minerze] wykładaliśmy na tym samym uniwersytecie i szybko się zaprzyjaźniliśmy”. Jest to dziwne, nieprofesjonalne oraz co gorsze zbija z tropu czytelnika. Poza tym książka pełna jest mniejszych niedociągnięć. Banner przy okazji wyjazdu swojej bohaterki do Londynu na zdjęcia do „Księcia i aktoreczki” pisze, że Marilyn nigdy nie opuszczała Stanów. A przecież kilkadziesiąt stron wcześniej pisała o jej podróży do Japonii i Korei. Oprócz tego niektóre interpretacje i znaczenia postaw Marilyn są wydumane albo po prostu zbędne.
Choć książka nie jest wolna od wad to
całościowo robi dobre wrażenie. Doceniam Lois Banner oraz jej trud by odkryć
pod zmysłową powierzchownością Marilyn człowieka. Na szczęście też „Skłócona z
życiem” nie jest tak szokująca i intymna jak obiecuje wydawca. Osobiście z
utęsknieniem oczekuje takiej biografii Marilyn, która kusiłaby hasłami jak "rzetelna", "prawdziwa" czy "wierna
faktom". Czasami jednak wydaje mi się, że żądam zbyt wiele.
_______________________________________________________________________
"Skłócona z życiem. Intymna biografia Marilyn Monroe", wyd. Pascal, 500 stron, 2012 r.
oryg."Marilyn. Passion and Paradox"
Moja ocena: 6/10
W filmie "Pół żartem, pół serio" była genialna.
OdpowiedzUsuńA sam film był katorgą dla wszystkich zaangażowanych. Już krążą legendy, że kwestie "it's me, Sugar" Marilyn powtarzała blisko setki razy. W książce jednak nic o tym nie wspomniano.
UsuńJestem zafascynowana Monroe, ale z wielką ostrożnością sięgam po kolejne biografie związane z jej życiem - ostatnio zauważyłam zwiększone zainteresowanie jej osobą, nie zawsze idzie to w parze z jakością późniejszych wypowiedzi.
OdpowiedzUsuńNa mojej ścianie wisi obraz z podobizną Marilyn, więc może już czas dokładniej poznać jej barwne życie. Ale nie wiem czy chciałabym czytać jej intymną biografię, chyba nie lubię przekraczać granicy prywatności. Wystarczyłyby mi ogólne fakty z jej życia i skupienie się na jej pracy artystycznej :)
OdpowiedzUsuńPodtytuł "intymna" jest wymysłem polskich wydawców, w oryginale tytuł brzmi inaczej [lepiej]. A swoją drogą nie wiem kiedy wydawnictwa nauczą się, że takie posunięcia ( tzn. "intymna", "sensacyjna", "szokująca" w tytułach itp.) wcale nie zachęcają do sięgnięcia po książkę. Ps. Też mam MM na ścianie :>
UsuńBiografia Clarka Gable'a też mogłaby mieć tytuł "Skłócony z życiem", bo rola w tym filmie była jego ostatnią (zresztą nie dożył nawet premiery tego filmu). Co do Marilyn to trudno mi wybrać jej najlepszą kreację, bo nie są one jakoś zróżnicowane, nie grała zbyt wymagających ról, może jedynie w "Skłóconych z życiem" miała nieco trudniej, bo scenariusz Arthura Millera jest niełatwy w odbiorze. Ale oczywiście i tak lubię tę aktorkę, bo chociaż "Pół żartem, pół serio" ma mnóstwo innych zalet to myślę, że bez Marilyn nie byłby to aż tak dobry film.
OdpowiedzUsuńFajna i przemyślana recenzja:)
OdpowiedzUsuńHej! Przeczytaj sobie książkę „Marylin Ostatnie Seanse”. Dużo będziesz wstanie dopisać do historii powyżej ;) Ja mam na temat ksiązki mieszane uczucia, ale może Tobie sie spodoba :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na: http://sto65cm.blog.pl/2014/02/13/9-marylin-ostatnie-seanse-michel-schneider-406-str/ – może się zainspirujesz ;)
Pozdrawiam!