wtorek, 25 lutego 2014

"Tsunami" Sonali Deraniyagala

Autorka książki "Tsunami", Sonali Deraniyagala jest rozbitkiem. Cudem uratowana od śmierci, lecz skazana na życie w cieniu wielkiej tragedii. Koszmar Sonali rozpoczął się wraz z uderzeniem w wybrzeża Sri Lanki tsunami, które pochłonęło wszystkich jej najbliższych. To co jej się przytrafiło sama określiła jako "statystyczne nieprawdopodobieństwo". Gdy ludzie widzieli ją krótko po tragedii, nie kryli niedowierzania: "Wszyscy spoglądali na mnie ze zgrozą. Straciła dzieci? I męża, i rodziców? „Popatrzcie na tę biedaczkę, to nie do uwierzenia, że cała jej rodzina zginęła”. Czy to o mnie tak mówią?". Zresztą do niej samej długo nie docierało, że to dzieje się naprawdę.

W swojej książce Deraniyagala opisuje powrót do życia po tych traumatycznych wydarzeniach. Trudno sobie nawet wyobrazić nagłą utratę dzieci, męża, rodziców; a co dopiero naprawdę tego doświadczyć. Kolejne lata to dla kobiety proces godzenia się z losem oraz próba odnalezienia się w zupełnie nowej rzeczywistości. Na stronach "Tsunami" możemy śledzić te zmagania.

Książkę umownie można podzielić na dwie części, odpowiadające formie w jakiej znajduje się główna bohaterka. Pierwsza część jest demonstracją cierpienia po stracie najbliższych. Okres ten w przypadku Sonali należy liczyć w latach. Tsunami dosłownie wyssało z niej życie. Ukojenia szuka w alkoholu, lekach, gotowa jest targnąć się na własne życie. Bez skutku. Panicznie boi się wszystkiego co ma związek z jej dawną szczęśliwą egzystencją. Emocje tu dosłownie pulsują, smutek wyziera z każdej strony, autentyczne cierpienie ściska gardło.

Z kolei druga część poświęcona jest wspomnieniom. Autorka nie skupia się już na sobie, ale na tych co odeszli; na chwilach, które dane im było wspólnie przeżyć. Na myśl o najbliższych nie wpada już w panikę, jest za to spokojna i refleksyjna. Stopniowo z ciężaru pamięć staje się wartością. A to co wcześniej wydawało się niemożliwe, teraz okazuje się realne jak powrót do wspólnego domu w Londynie … po 4 latach nieobecności. 

Jednak pomiędzy tymi fazami dochodzenia do siebie występuje potężna luka. Przełom następuje dosłownie ze strony na stronę. Pod koniec 2005 r. Sonali znajduje się w rozsypce: "po pierwszej rocznicy znów zaczęłam żyć we mgle wódki i ambienu. Znów znalazłam się w łóżku, nie miałam siły wstać". Po czym na następnej stronie następuje niemal cudowne ozdrowienie i związany z tym powrót do Anglii. Oczywiście nie oznacza, że odtąd cały ból zniknął jak ręką odjął, ale trudno nie zauważyć wyraźnej poprawy. Naprawdę czekałam na tą jedyną w swoim rodzaju złotą myśl, na przesłanie albo na powód dzięki któremu Sonali odzyskała chęć do życia. Nie doczekałam się. W mojej ocenie to czego nie opisała autorka miało kluczowe znaczenie zarówno dla niej oraz dla nas, czytelników pragnących wyciągnąć lekcję z tej lektury.

W podziękowaniach Sonali zdradza, że książka napisana została za radą terapeuty (choć wcześniej nie ma słowa o żadnej terapii). To nie pierwszy raz kiedy pisanie okazuje się mieć tak dobroczynny wpływ. Ale i dla innych ten zapis jest równie cenny. Historia Sonali przypomina, że wystarczy moment by stracić wszystko i wszystkich. Jednak z tej fali smutku przebija promyk nadziei - czas jednak leczy rany, a człowiek zdolny jest znieść więcej niż mu się zwykle wydaje. Dlatego autorce równie mocno współczułam co ją podziwiałam i byłam z niej dumna. 

____________________________________________________________
"Tsunami", Sonali Deraniyagala, wyd. Prószyński i s-ka, 260 stron, 2014 r. 
oryg. "Wave"

Moja ocena:  7/10

1 komentarz:

  1. Uwielbiam takie książki, a o tej jeszcze nie słyszałem. Muszę się w nią kiedyś zaopatrzyć. Cieszcze się, że natrafiłem na twoj blog. Bardzo dobrze go prowadzisz, napewno będe wpadał częściej :)

    OdpowiedzUsuń

Wszystkie uwagi, spostrzeżenia, sugestie czy rekomendacje są mile widziane. Wszystkie zawsze czytam, choć nie zawsze odpisuje. Jeśli komuś faktycznie zależy na kontakcie ze mną to najlepszym sposobem będzie droga mailowa.

podobne

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...