Początkowo "Godziny" miałam wciągnąć pod post o filmach biograficznych poświęconych pisarzom. Stwierdziłam jednak, że ten film zasługuje na większe przywileje, osobną uwagę i tym samym na post "na wyłączność". Chociaż tak mogę go wyróżnić. Poza tym określanie "Godzin" mianem filmu biograficznego byłoby nadużyciem. Wprawdzie jedna z trzech głównych bohaterek to Virginia Woolf lecz pozostałe postaci kobiece są fikcyjne. A one wszystkie w równej mierze tworzą ten wspaniały spektakl. Ta doskonale przemyślana fikcja wnosi powiew świeżego powietrza do filmu, który
nie jest już dłużej ograniczany sztywnymi ramami kina biograficznego.
Mamy więc trzy bohaterki, które dzieli niemal wszystko na czele z czasem i przestrzenią. Jedynie Virginii Woolf (Nicole Kidman) nie trzeba przestawiać; od niej się ta historia zaczyna i na niej kończy. Poznajemy ją w momencie gdy w latach 20. rozpoczyna pracę nad nową książką, "Panią Dalloway". Virginii sprzyja tylko wena i dobra pisarska forma - pozostałe sprawy w jej życiu się nie układają. Pisarka mocno przeżywa opuszczenie Londynu i zaszczycie się na prowincji. Pomimo tych trudności kontynuuje pisanie powieści, która w przyszłości przyniesie jej uznanie.
30
lat później tę samą książkę czyta gospodyni domowa z Los Angeles,
Laura (Julianne Moore). Pomimo, że ma wszystko o czym może marzyć kobieta jej pokolenia to wyraźnie odczuwa pustkę i przygnębienie. Nie odnajduje się w roli matki i
żony; choć na każdym kroku otrzymuje potwierdzenie tego jak wiele
dostała od życia. Laura w końcu podejmie próbę ucieczki od codzienności.
Najbardziej współczesną bohaterką filmu będzie mieszkająca w Nowym Jorku, Clarissa Vaugham (Meryl Streep). Związana z branżą wydawniczą kobieta organizuje
właśnie przyjęcie na cześć poety, a prywatnie jej
bliskiego przyjaciela, Richarda. Niestety nie wszystko idzie po jej myśli. Ciężko chory Richard (Ed Harris) odrzuca jej pomoc i wątpi w szczerość czekających go literackich nobilitacji. Tych dwoje łączy szczególną więź, która m.in. objawia się tym, że Richard nazywa swoją przyjaciółkę "Panią Dalloway".
Julianne Moore i reżyser, Stephen Daldry |
Reżyser zdołał tak umiejętnie połączyć te trzy różne historie, że stworzyły razem spójny obraz. Taki efekt udało się osiągnąć po części dzięki ścieżce dźwiękowej. Przez całą długość filmu przewija się ten sam motyw muzyczny, odpowiednio akcentowany w zależności od okoliczności - dodaje dramaturgii albo łagodzi napięcie. Innym elementem scalającym tą opowieść filmową jest sama fabuła. W wielu momentach można odnieść wrażenie, że te odmienne historie zazębiają się i wzajemnie przenikają. Tu należy podkreślić świetną robotę scenarzystów. Same ramy czasowe ograniczają się do jednego dnia z życia bohaterek, które łączy nawet podobne zajęcie czyli przygotowanie mniejszego lub większego przyjęcia. Ten dzień ma być dla nich ważny, w pewien sposób wyjątkowy i faktycznie jest taki we wszystkich trzech przypadkach.
"Godziny" szczelnie wypełnione są desperacją. Może ona przybierać różne oblicza; jak w przypadku Laury ogarniętej niemą rozpaczą. Fasada zaradności, uśmiechu Clarrisy skrywa żal i życie przeszłością. Virginia zmaga się z brakiem rozumienia i chorobą, która wciąż oddala ją od rodziny. Richard to klasyczny przykład wrażliwego poety niepogodzonego ani z przeszłością ani z teraźniejszością. Wreszcie akty desperacji bohaterów: na trzy próby samobójcze dwie są udane. Od początku wyraźnie czuć, że nic tu nie zmierza do szczęśliwego zakończenia. Wszystko to sprawia, że "Godziny" zapewniają poziom emocjonalnego zaangażowania rodem z prozy Virginii Woolf.
Moja ocena: 8/10
Wybranie reprezentacyjnego kadru okazało się nie lada problemem, gdyż prawie wszystkie sceny z filmu są wyjątkowe i ważne. |
Film jest najlepszą możliwą zachętą do sięgnięcia po dwie ściśle z nim związane książki:
- "Godziny", Michael Cunningham,
- "Pani Dalloway", Virginia Woolf
Pamiętam moment, gdy ta książka była nowością. Pamiętam nawet, że czytałam ją w drodze do teatru na "Żaby" Arystofanesa ;) ech ;) A potem do filmu podchodziłam trochę jak do jeża, bo jednak niechęć do ekranizacji zawsze miałam dość dużą. Potem zaś byłam zachwycona. Tak, ten film zasługuje na oddzielny wpis, zdecydowanie :) i popieram, że bardzo angażuje emocjonalnie.
OdpowiedzUsuńKsiążkę na pewno przeczytam, strasznie mnie ona ciekawi. Na razie jednak jestem zbyt świeżo po filmie żeby się za nią zabrać. Chyba, że biblioteka akurat mnie pozytywnie zaskoczy...
UsuńA co sądzisz i Oscarze dla Kidman?
OdpowiedzUsuńWiększe wrażenie na mnie zrobiła Streep, bo miała naprawdę kilka świetnych momentów w tym filmie, gdzie naprawdę mogła się popisać, co też zrobiła. A Kidman podobała mi się - świetna charakteryzacja, zupełnie inna aktorka niż to do czego zdążyła przyzwyczaić. Ale naprawdę cała trójka pań plus przejmujący Harris wszyscy okazali się idealnie dobrani do tego filmu.
UsuńOj Harris mocny. Właśnie sama nie wiem co myśleć o Oscarze, charakteryzacja trochę przysłaniała Kidman nie umiem ocenić. Mam wrażenie, że ma lepsze role :)
Usuń"Godziny" to bardzo dobry film, z naprawdę świetnym aktorstwem. Ja najpierw przeczytałam książkę M.Cunninghama. Ciężko mi było przez nią przebrnąć, bo to nie jest typ literatury, który do mnie przemawia. Mimo to dość dobrze ją pamiętam. A sam film jest jedną z najbardziej wiernych adaptacji.
OdpowiedzUsuń