Od jakiś 15 lat nie myślałam zbyt wiele o "Titanicu" Jamesa Camerona. Kolejne powtórki w telewizji omijam szerokim łukiem. Wtedy coraz częściej zastanawiam się co ja w tym filmie takiego widziałam, że przez kilka miesięcy od seansu dostałam na jego punkcie lekkiej fiksacji. Moim jedynym usprawiedliwieniem był wiek i głupota. Teraz bywam trochę zniesmaczona swoim zachowaniem. Ale wówczas nie byłam jedyna. Nigdy przedtem ani potem nie widziałam tylu ludzi w kinie na jakimkolwiek filmie. Prawdziwe kino, takie starej daty było wypełnione po brzegi; mieściło prawie 600 osób. Na kilka godzin przed seansem należało się zatroszczyć o bilet, a na pół godziny przed rozpoczęciem trzeba było zadbać o jakieś dobre miejsce. "Titanic" naprawdę porwał ludzi, nie tylko do kina. Wcale nie zdziwię jeśli będzie jednym z najbardziej dochodowych filmów wszech czasów.
I chyba wraz z wiekiem coraz bardziej wątpiłabym w jakość "Titanica" gdyby nie pewien program dokumentalny o tej właśnie produkcji. Grupa naukowców na czele z Jamesem Cameronem odkrywała nowe fakty związane z zatonięciem statku. Okazuje się, że badania naukowców doprowadziły do wniosków, że katastrofa transatlantyku miała inny przebieg niż przedstawiono to na filmie. W obliczu nowych faktów zachowanie Camerona zachowuje na szczególną uwagę. Otóż, Cameron wcale nie potraktował tego jako blamaż, który umniejszyłby wartość jego filmu. Wręcz przeciwnie. Tematem był żywo zaciekawiony; chciał wiedzieć jak najwięcej tak by stworzyć nową rekonstrukcję zdarzeń na potrzeby programu.
Taka postawa reżysera zrobiła na mnie spore wrażenie. Wcześniej chyba nie docierało do mnie, że ten facet naprawdę włożył całe serce w tę produkcję. Jego zainteresowanie Titanicem nie skończyło się ani nie zaczęło wraz z kręceniem filmu. Stwierdził, że zawsze myślał o tym statku. W połowie lat 90. Cameron na podstawie ówczesnego stanu wiedzy i badań przedstawił katastrofę Titanica najwierniej jak było to możliwe. Teraz ma jednak odwagę przyznać, że faktyczny stan rzeczy różni się od tego co widzimy na filmie. Wręcz wytyka sobie błędy, w tej kwestii nie pozwala sobie na żadną pobłażliwość. Jego upór w poszukiwaniu prawdy zdecydowanie wykracza poza jednorazowy projekt filmowy. Niewątpliwie, James Cameron przewodząc kręceniu tej superprodukcji był odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. Nikt inny nie mógł zrobić tego lepiej.
Drugie dno
Dzięki Jamesowi Cameronowi również zupełnie inaczej patrzę na samego Titanica - na ten cud ówczesnej techniki, statek, którego "nawet Bóg nie mógł zatopić". Reżyser dokładnie sprecyzował fenomen i przyczyny fascynacji nim kolejnych pokoleń. I oto co ma do powiedzenia na ten temat Cameron:
To ważne słowa i wyjątkowo prawdziwe. Przyznam, że wcześniej nie myślałam o Titanicu w ten sposób, a do Camerona nie miałam wcześniej tyle szacunku. I wtedy gdy miałam naście lat wcale nie uległam zbiorowej halucynacji, "Titanic" to faktycznie ważny film.
I chyba wraz z wiekiem coraz bardziej wątpiłabym w jakość "Titanica" gdyby nie pewien program dokumentalny o tej właśnie produkcji. Grupa naukowców na czele z Jamesem Cameronem odkrywała nowe fakty związane z zatonięciem statku. Okazuje się, że badania naukowców doprowadziły do wniosków, że katastrofa transatlantyku miała inny przebieg niż przedstawiono to na filmie. W obliczu nowych faktów zachowanie Camerona zachowuje na szczególną uwagę. Otóż, Cameron wcale nie potraktował tego jako blamaż, który umniejszyłby wartość jego filmu. Wręcz przeciwnie. Tematem był żywo zaciekawiony; chciał wiedzieć jak najwięcej tak by stworzyć nową rekonstrukcję zdarzeń na potrzeby programu.
Taka postawa reżysera zrobiła na mnie spore wrażenie. Wcześniej chyba nie docierało do mnie, że ten facet naprawdę włożył całe serce w tę produkcję. Jego zainteresowanie Titanicem nie skończyło się ani nie zaczęło wraz z kręceniem filmu. Stwierdził, że zawsze myślał o tym statku. W połowie lat 90. Cameron na podstawie ówczesnego stanu wiedzy i badań przedstawił katastrofę Titanica najwierniej jak było to możliwe. Teraz ma jednak odwagę przyznać, że faktyczny stan rzeczy różni się od tego co widzimy na filmie. Wręcz wytyka sobie błędy, w tej kwestii nie pozwala sobie na żadną pobłażliwość. Jego upór w poszukiwaniu prawdy zdecydowanie wykracza poza jednorazowy projekt filmowy. Niewątpliwie, James Cameron przewodząc kręceniu tej superprodukcji był odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. Nikt inny nie mógł zrobić tego lepiej.
Drugie dno
Dzięki Jamesowi Cameronowi również zupełnie inaczej patrzę na samego Titanica - na ten cud ówczesnej techniki, statek, którego "nawet Bóg nie mógł zatopić". Reżyser dokładnie sprecyzował fenomen i przyczyny fascynacji nim kolejnych pokoleń. I oto co ma do powiedzenia na ten temat Cameron:
Titanic to symbol ludzkiej pychy i arogancji. Jak zwykle nie doceniono sił natury i przeceniono
siły człowieka. Napędzany ludzką próżnością i pewnością siebie Titanic brnął zbyt szybko by
w porę się zatrzymać. Co więcej według Camerona, Titanic to my czyli współczesny świat.
Ten statek doskonale odzwierciedla cały przekrój społeczeństwa - od najbiedniejszych
do najbogatszych. Ponura, ale prawdziwa wizja reżysera wskazuje, że ludzkość nie zważając
na nic prze naprzód. Czujemy się panami tego świata. Znów nie zdążymy się zatrzymać gdy
będzie trzeba. Jak Titanic. Na horyzoncie już majaczą realne zagrożenia jak ocieplenia klimatu
czy dziura ozonowa. Jak zwykle chęć obrania innego kursu i nauka pokory przechodzi za późno.
A gdy w końcu dojdzie do tragedii bogaci znów będą w uprzywilejowanej pozycji,
a biedni będą mogli liczyć na ich łaskę i niełaskę. Historia lubi się powtarzać.
To ważne słowa i wyjątkowo prawdziwe. Przyznam, że wcześniej nie myślałam o Titanicu w ten sposób, a do Camerona nie miałam wcześniej tyle szacunku. I wtedy gdy miałam naście lat wcale nie uległam zbiorowej halucynacji, "Titanic" to faktycznie ważny film.
I mnie nie ominął szał na "Titanica", który teraz...nie należy do moich ulubionych filmów, delikatnie mówiąc... Muszę Ci jednak przyznać rację, że postawa Camerona budzi szacunek. Miło wiedzieć, że starał się poznać prawdę przede wszystkim, a nie tylko zrobić kasowy film.
OdpowiedzUsuńAle nadęty tekst :D O wiele za dużo pisania w trzeciej osobie..
OdpowiedzUsuńKiedyś był to mój ulubiony film! Teraz już z niego wyrosłam, ale nadal cenie dzieło Camerona :)
OdpowiedzUsuńBeatriz, Marta - widzę, że nie tylko mnie "Titanic" się po prostu przejadł :>
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa czy Titanic będzie takim filmem, który za kilkadziesiąt lat stanie się legendą.
Mimo wszystko uważam, że ma na to duże szanse, choć ja na pewno prędko po niego nie sięgnę.
Nie byłem, nie jestem i nie będę targetem Titanica. Nie ma w nim nic co choć na chwilę może przykuć moją uwagę. Ścieram się na tym polu z moją żoną, która wciąż niezmiennie uznaje film o tonącej łódce za arcydzieło kina katastroficznego. Cameron to wizjoner, zgodzę się. Jednak w tym wydaniu był dla mnie nie do przełknięcia. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńJa byłam targetem Titanica gdy miałam naście lat. Teraz niezbyt odpowiada mi twórczość Camerona (jeszcze film The abyss jakoś przeżyje). Już raczej jego żona, C. Bigelow tworzy według mnie ciekawsze filmy. No ale, Cameron naprawdę zaimponował mi jako badacz i przez to również łaskawiej patrzę na Titanica.
Usuń