wtorek, 4 listopada 2014

"Zatoka delfinów" 2009


Po takich dokumentach jak "Zatoka delfinów" trzeba czasu by ochłonąć. W moim przypadku parę miesięcy. Inaczej wyszedłby z tego rozhisteryzowany bełkot. Jednak emocje wciąż jeszcze nie opadły, bo gotuje się we mnie na wspomnienie tego filmu. Pisanie o nim nie należy do przyjemności, podobnie jak jego oglądanie. Ale bez wątpienia trzeba o tym mówić.

 Oceany spływają krwią

Nic nie było w stanie przygotować mnie na to co zobaczyłam w "Zatoce delfinów". A przecież wiedziałam do czego zdolni są Japończycy, bo wcześniej miałam za sobą choćby program "Bitwa o wieloryby" o połowach waleni u wybrzeży Antarktydy. To jak walka z wiatrakami - Japończycy nic sobie nie robią z ochrony tego gatunku ani z ekologów, którzy na otwartym oceanie wychodzą im naprzeciw i robią wszystko by utrudnić im połowy. Kpiną jest gdy kolejny martwy wieloryb leży na pokładzie, a obok niego tablica potrafiąca usprawiedliwić każdą taką rzeź: "wyłącznie do celów badawczych". 

"Każdy delfin przepływający u wybrzeży Japonii ryzykuje życiem"

Ale wróćmy do właściwego tematu czyli "Zatoki delfinów". Ten amerykański dokument obnaża czyste bestialstwo w traktowaniu delfinów butlonosych w Taiji (Japonia). Przewodnikiem dla ekipy filmowej staje się człowiek, który w latach 60. zajmował się szkoleniem delfinów na potrzeby przemysłu filmowego i wodnych parków rozrywki. Do podopiecznych Richarda O'Barry'ego należały wówczas delfiny z telewizyjnego hitu "Flipper". W pewnym momencie jednak zmienił on zupełnie stanowisko i wszystkie swoje wysiłki skierował na rzecz ochrony praw tych zwierząt. Najokrutniejsze przejawy ich wykorzystywania spotkał właśnie w Japonii. 

Richard O'Barry - od tresera do aktywisty.

Ani Richard O’Barry ani ekipa filmowa nie byli mile widziani w Japonii. Filmowali z ukrycia, bo na każdym kroku byli śledzeni i obserwowani. Niezupełnie wiedzieli jaki będzie rezultat ich pracy, ale przeczuwali, że tuż pod ich nosem dzieje się coś złego. Zaopatrzeni w profesjonalny sprzęt do nagrywania z ukrytej kamery odkrywają w końcu do jakich scen dochodzi w dobrze osłoniętych zatoczkach gdzie zaganiane są całe stada delfinów. Rozmiar bestialstwa jakiego dopuszczają się Japończycy przeszedł ich najgorsze przypuszczenia. Niestety.

Przy takim filmie trudno odsunąć na bok emocje. Większość reportaży o podobnej tematyce sprawia mi dosłownie ból. Mam wtedy wrażenie jakbym dostała solidny cios w brzuch. Nie inaczej czułam się oglądając "Zatokę delfinów". Gdy dowiedziałam się, że film w 2010 r. dostał Oscara w kategorii dokument (plus wiele innych prestiżowych nagród) byłam pozytywnie zaskoczona. Cieszę się, że doceniono w końcu film oraz ludzi, którzy walczą naprawdę w słusznej sprawie. Nie robią tego dla pieniędzy, wyróżnień czy sławy. Sukces jest tu mierzony liczbą ocalonych delfinów. Te nagrody są przede wszystkim gwarantem, że więcej ludzi usłyszy o filmie i dowie się o strasznym losie delfinów w Japonii.

Wymierne skutki emisji filmu

Dowiedz się więcej na Save Japan Dolphins

"Zatoka delfinów", dokumentalny, 2009 r.
reż. Louie Psihoyos
oryg. "The cove"

Moja ocena: 8/10 

1 komentarz:

  1. ja byłam na tym filmie w małym kinie studyjnym. był dla mnie o tyle ważny, że od dziecka fascynowąły mnie delfiny. przyznam, że płakałam na seansie, po prostu płakałam. najbardziej zapadł mi w pamięci ten moment, gdy pokazany jest widok z kamery umieszczonej w wodzie - nagle woda zabarwia się krwią. tylko to, nie potrzeba więcej słów. film strasznie poruszający, i dobrze, że nagłaśnia się to, co się tam dzieje.

    OdpowiedzUsuń

Wszystkie uwagi, spostrzeżenia, sugestie czy rekomendacje są mile widziane. Wszystkie zawsze czytam, choć nie zawsze odpisuje. Jeśli komuś faktycznie zależy na kontakcie ze mną to najlepszym sposobem będzie droga mailowa.

podobne

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...