Frank Perry za swoich najlepszych czasów kręcił cudowne, zwykle niewiele dłuższe niż półtorej godziny filmy, w których za każdym razem zdążył prześwietlić człowieka na wylot. W podobnych kategoriach mieści się obowiązkowo również "Pływak", niekonwencjonalne studium upadku z Burtem Lancasterem w tytułowej roli i życiowej formie. Oglądając ten film ryzykujemy konfrontację z niewygodną prawdą oraz wstrząs wywołany płynnym przejściem z krainy ułudy do rzeczywistości. Twórcy filmu wskazują też palcem bezpośrednio na nas prowokując pytaniem wprost z plakatu: "Czy mówiąc o "Pływaku" masz na myśli też siebie?".
Fabuła filmu sprowadza się do jednego dnia z życia Neda Merrilla, mężczyzny w sile wieku o - jak wszystko wskazuje - ugruntowany statusie społecznym i finansowym. Tego dnia główny bohater podejmuje się zadania, które z początku wydaje się po prostu kaprysem ekscentryka znudzonego spokojnym życiem na przedmieściach. Otóż, Ned ze swojego powrotu do domu pragnie zrobić wielkie wydarzenie - zamierza przepłynąć wszystkie baseny sąsiadów znajdujące się na jego drodze. Ned z pełnym przekonaniem mówi, że "płynie" do domu, a baseny wyznaczające tę trasę nazywa na cześć żony, "rzeką Lucindy". Pomysł ten spotyka się z różnymi reakcjami sąsiadów, ale i sama obecność mężczyzny budzi wiele ambiwalentnych emocji.
Na drodze Neda pojawiają się starzy znajomi, przyjaciele z dawnych lat, ale stopniowo ta atmosfera ulega diametralnej zmianie. Bohater jeszcze niedawno witany z taką radością, później musi zmierzyć się z lekceważeniem, krytyką aż wreszcie z otwartą wrogością. Nie bardzo wiadomo co jest przyczyną takiego stanu rzeczy, ale z tych przelotnych konwersacji szybko dowiadujemy się, że Neda musiało nie być przez dłuższy czas w okolicy. A teraz gdy się pojawił nie wszyscy są zadowoleni na jego widok. Wchodząc na te coraz bardziej niegościnne tereny, na Neda raz po raz spada kubeł zimnej wody, a on - podobnie zresztą jak my - jest tym ewidentnie zdruzgotany. Niemniej z uporem maniaka brnie naprzód; w końcu przyświeca ważny cel by w pięknym stylu powrócić do żony i dzieci.
Burt Lancaster jako Ned |
Na drodze Neda pojawiają się starzy znajomi, przyjaciele z dawnych lat, ale stopniowo ta atmosfera ulega diametralnej zmianie. Bohater jeszcze niedawno witany z taką radością, później musi zmierzyć się z lekceważeniem, krytyką aż wreszcie z otwartą wrogością. Nie bardzo wiadomo co jest przyczyną takiego stanu rzeczy, ale z tych przelotnych konwersacji szybko dowiadujemy się, że Neda musiało nie być przez dłuższy czas w okolicy. A teraz gdy się pojawił nie wszyscy są zadowoleni na jego widok. Wchodząc na te coraz bardziej niegościnne tereny, na Neda raz po raz spada kubeł zimnej wody, a on - podobnie zresztą jak my - jest tym ewidentnie zdruzgotany. Niemniej z uporem maniaka brnie naprzód; w końcu przyświeca ważny cel by w pięknym stylu powrócić do żony i dzieci.
Niejednoznaczna interpretacja "Pływaka" staje się kolejnym dowodem na jego oryginalność. Film z powodzeniem może funkcjonować na dwóch płaszczyznach narracyjnych - jako dosłowna historia lub też jako przenośnia. Przyglądając się podróży Neda przez sąsiedztwo coraz bardziej widzimy w nim człowieka, który stracił kontakt z rzeczywistością i który próbuje - świadomie lub nie - oszukiwać wszystkich na czele ze sobą. Znamienne słowa kierowane do chłopca o tym, że "prawda jest prawdą jeśli tylko w nią wierzymy" mają później całkiem inną wymowę. Biedny Neddy. Prędzej czy później dostrzeżemy jednak, że historia Neda doskonale spisuje się jako metafora człowieka pogrążonego w kryzysie. Każdy mijany basen odzwierciedla inny etap życia bohatera, a wraz z upływem czasu Ned coraz bardziej odczuwa trudy swojej podróży. Entuzjazm i optymizm powoli zostają zastąpione zmęczeniem i zwątpieniem, a nasz bohater niegdyś otoczony przez przyjaciół zostaje sam na placu boju. U kresu tej wędrówki, gdy dzień zamienia się w noc nad mężczyzną zbierają się czarne chmury - dosłownie i w przenośni. Czy tak wygląda jeden dzień czy całe życie?
"Pływak" to dla mnie wielkie filmowe odkrycie z gatunku tych, na które czeka się naprawdę długo. Przy czym ta zwłoka odbyła się trochę na moje własne życzenie, bo Franka Perry'ego jako twórcę przenikliwego i niepokojącego kina zdążyłam już poznać kilka lat temu. Nie mogłam jednak podejrzewać, że reżyser ma taką bombę w zanadrzu. Mój entuzjazm w stosunku do filmu studzi tylko ścieżka dźwiękowa, która na dłuższą metę okazuje się męcząca, a już zupełnie zbędna przy ostatniej scenie - samo zakończenie ma już wystarczająco gorzką wymowę by jeszcze podkręcać je tak patetycznym tonem jakim jest muzyczny motyw filmu.
_______________________________________
"Pływak", dramat, 1968 r.
reż. Frank Perry
oryg. "The swimmer"
na podstawie opowiadania Johna Cheevera
Moja ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wszystkie uwagi, spostrzeżenia, sugestie czy rekomendacje są mile widziane. Wszystkie zawsze czytam, choć nie zawsze odpisuje. Jeśli komuś faktycznie zależy na kontakcie ze mną to najlepszym sposobem będzie droga mailowa.