Niesławny Shylock - ten sam, który w dramacie Szekspira gotów był wykroić funt ciała swojemu dłużnikowi w następstwie niespłacenia przez niego na czas pożyczki - nie mógł wymarzyć sobie lepszego współczesnego wcielenia. "Kupiec wenecki" Szekspira dawał uprzywilejowaną, bo tytułową pozycję wspomnianemu dłużnikowi, ale tym razem to Shylock zasłużył sobie na uwzględnienie w tytule, a także na większą niż zwykle empatię. Howard Jacobson w "Shylock się nazywam" z werwą opowiedział na nowo historię, gdzie zatarg o pieniądze urasta nagle do rangi sprawy honoru. A cały tragizm tej sytuacji - zarówno u Szekspira jak i teraz u Jacobsona - sprowadza się do faktu, że Shylock to Żyd, a jego oponent i niedoszła ofiara to chrześcijanin.
Howard Jacobson w swojej współcześnie rozgrywającej się powieści dopuszcza do głosu sprawcę całego zamieszania, Shylocka we własnej osobie. Ta niecodzienna obecność bynajmniej nie dziwi innego bohatera tej samej powieści, Simona Strulovitcha. Ten spotkanego na cmentarzu Shylocka zaprasza nie tylko do własnego domu, ale i do własnego życia. Mają sobie wiele do powiedzenia, zwłaszcza, że obaj są wyznania mojżeszowego. Ich rozmowy koncentrują się więc na tej drażliwej kwestii i niełatwych doświadczeniach z tym związanych. Shylock zresztą chętnie służy własnym przykładem, kiedy to w zamierzchłych czasach został zapędzony w kozi róg przez gojów…
Oprócz bagażu doświadczeń Shylock ma też wspaniałe wyczucie czasu, bo zjawia się w życiu Strulovitcha w samą porę. Strulovitch tak jak niegdyś Shylock boryka się z problemami rodzinnymi - jeden utracił córkę już bezpowrotnie, ale dla drugiego jeszcze nie wszystko stracone. Wyjątkowy gość służy więc radą swojemu gospodarzowi, który chcąc odzyskać córkę skutecznie komplikuje życie sobie i innym. To dobre miejsce by wspomnieć, że powieść Jacobsona obrodziła w prawdziwe indywidua i charyzmatyczne postacie - co jedna to ciekawsza! Zatem mówienie o Strulovitchu i Shylocku to zaledwie jedna strona medalu i drobna namiastka tego co proponuje autor w swojej interpretacji.
Sprawy w powieści Jacobsona przybierają dość nieoczekiwany obrót, czego przyczyn należy upatrywać we wzajemnej niechęci, nieufności i uprzedzeniach. Szczególną rolę odgrywa tu antysemityzm, zjawisko doskonale znane tak Shylockowi jak i Strulovitchowi. Jednak i oni nie są bez winy, bo wykazują wyjątkową troskę w pielęgnowaniu dawnych resentymentów i urazów. Shylock przerobił to już na swoim przykładzie, a teraz kolej na Strulovitcha, który choć zna i rozumie błędy swojego poprzednika wcale nie potrafi wystrzec podobnych.
Trudno uwierzyć, że tak niewdzięczne i wymagające zadanie jak pisanie na motywach twórcy takiego formatu jak Szekspir może skończyć się tak wdzięczną książką. Współczesny autor pozwolił sobie na swobodę twórczą, która wyszła na dobre wszystkim zainteresowanym. Szekspir pozostał wyjątkowy, Jacobson zachował indywidualizm, a czytelnik nie stracił czasu i otrzymał wiele powodów do refleksji i śmiechu. Co więcej, Jacobson zawiesił wysoko poprzeczkę kolejnym pisarzom zaangażowanym w ten sam projekt. Z pewnością po tej książce zapamiętam dobrze jego nazwisko.
__________________________________________________________________
"Shylock się nazywam" Howard Jacobson, wyd. Dolnośląskie, 320 stron, 2016 r.
oryg. "Shylock is my name"
Moja ocena: 7/10
To był wenecki kupiec
OdpowiedzUsuńnie mogło mu się upiec