w reżyserii Bunnetta Millera,
na podstawie książki Geralda Clarka.
Film o powstaniu ostatniej powieści Trumana Capote i jego upadku jako pisarza
W 1966 roku Truman Capote wydał w końcu (bo po 6 lat pracy) swoją najlepszą powieść pt. "Z zimną krwią". Książka ta odsłania kulisy głośnego morderstwa popełnionego na czteroosobowej rodzinie Clutterów przez Perry'ego Smitha oraz Richarda Hickocka. Sprawców skazano na karę śmierci. Zbrodnia ta wstrząsnęła nie tylko lokalną społecznością, ale także całą Ameryką. Początkowo w głowie Capote zrodził się pomysł na skromny artykuł o wpływie tej zbrodni na mieszkańców Holcomb. Jednak z czasem pisarz zaczął coraz bardziej dostrzegać potencjał tej historii, a co gorsze obudziła się w nim niezdrowa fascynacja mordercami. Niemal do końca przeprowadzał z nimi rozmowy, które szybko przekształciły się w intymne zwierzenia.
Debiutujący, amerykański reżyser Bennett Miller właśnie o tych sześciu latach z życia Capote nakręcił film. Nie jest więc to film o życiu pisarza - opisuje tylko jego mały, ale jak ważny wycinek. Można pomyśleć, że lata spędzone na pracy na tą książką wyssały z niego resztki sił twórczych. Zapłacił wysoką cenę, dla pisarza najwyższą - nie napisał już później zbyt wiele i nic na miarę "Z zimną krwią". Film Millera daje odpowiedź na pytanie o przyczynę tej twórczej posuchy Trumana Capote. W szerszym rozumieniu można doszukiwać się także kwestii określenia granic, które powinien narzucić sobie sam pisarz w tworzeniu swojego dzieła.
Film Millera daje nam przywilej wejścia w życie jednego z najbardziej znanych pisarzy Ameryki XX wieku. Truman Capote od początku jawi się jako dziwak - jego specyficzny
sposób bycia, maniera z jaką mówi są doskonale wyeksponowane przez Philipe'a S. Hoffmana. Widzimy go dokazującego na salonach, a zaraz potem w więzieniu skupionego na emocjonalnych rozmowach z jednym ze skazańców.
Poznajemy także jego przyjaciółkę Nelle Harper Lee, która w tych samych latach
napisała i wydała powieść "Zabić drozda", a w końcu zyskała sławę jako jej autorka
Widz skonfrontowany z tą historią targany jest sprzecznymi emocjami względem bohaterów. To właśnie stanowi o sile tego filmu. Mordercy to nie jedyni, których należy potępić, a Capote to nie jedyny, któremu należy współczuć. "Nie różnimy się tak bardzo jak myślisz", zwraca się pisarz do Perry'ego, jednego ze sprawców tej okropnej zbrodni. Słuszna uwaga.
[Tym, którzy nie widzieli filmu, a mają taki zamiar, radzę nie czytać następnego akapitu]
Z kontaktach z mordercami Truman daje swoisty popis swoich umiejętności. Pisarz doskonale potrafił wykorzystać Perry'ego do swoich celów. Tak zależało mi na dokończeniu książki, że postarał się o prawników, którzy mieli nie dopuścić do wykonania wyroku. Gdy apelacje faktycznie przyjęto, a dla morderców pojawiło się światełko w tunelu, wtedy Truman i jego książka znalazły się w ślepym zaułku. Wszystkie te śmiałe poczynania pisarza narzucają pytanie: kto kim w końcu manipulował? Kto kogo oszukiwał, kto kogo okłamywał i kto usiłował wkupić się w czyje łaski? Z początku to Capote wydaje się ofiarą, który zafascynowany, a może nawet zakochany jest w przystojnym Perry'm. Później jest zgoła inaczej - szala współczucia przechyla się na stronę sprawców, którzy zostali wykorzystani przez swojego rzekomego przyjaciela. Ta psychologiczna gra pozorów rozgrywa się na oczach widzów i pozostaje do ich oceny.
[Tym, którzy nie widzieli filmu, a mają taki zamiar, radzę nie czytać następnego akapitu]
Z kontaktach z mordercami Truman daje swoisty popis swoich umiejętności. Pisarz doskonale potrafił wykorzystać Perry'ego do swoich celów. Tak zależało mi na dokończeniu książki, że postarał się o prawników, którzy mieli nie dopuścić do wykonania wyroku. Gdy apelacje faktycznie przyjęto, a dla morderców pojawiło się światełko w tunelu, wtedy Truman i jego książka znalazły się w ślepym zaułku. Wszystkie te śmiałe poczynania pisarza narzucają pytanie: kto kim w końcu manipulował? Kto kogo oszukiwał, kto kogo okłamywał i kto usiłował wkupić się w czyje łaski? Z początku to Capote wydaje się ofiarą, który zafascynowany, a może nawet zakochany jest w przystojnym Perry'm. Później jest zgoła inaczej - szala współczucia przechyla się na stronę sprawców, którzy zostali wykorzystani przez swojego rzekomego przyjaciela. Ta psychologiczna gra pozorów rozgrywa się na oczach widzów i pozostaje do ich oceny.
Z ulgą odkryłam, że Truman Capote ma do zaoferowania dużo więcej niż przesłodzone i wszędobylskie "Śniadanie u Tiffany'ego". Na samo wspomnienie tamtego filmu aż mnie mdli. Jednak "Z zimną krwią" to zupełnie przeciwstawny biegun, a film "Capote" jeszcze bardziej podkreśla ten kontrast. Cieszę się, że nazwisko Capote ma teraz dla mnie zupełnie inne znaczenie, choć nie stawia go to bynajmniej w wielce korzystnym świetle. Jeśli ktoś czytał "Z zimną krwią" koniecznie musi poznać też film o kulisach powstania książki. Natomiast sam film stanowi przedsmak oraz doskonałą zachętę do przeczytania książki.
Chętnie obejrzę film, bo do tej pory o nim nie słyszałam. A co do "Śniadania u Tiffany'ego"... książka ma się do wersji filmowej jak pięść do nosa, a Audrey Hepburn pasuje do roli Holly Golightly jak kwiatek do kożucha;) Pierwowzór literacki bardzo polecam!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
"Z zimna krwią" to jedna z lepszych książek, jakie czytałam. Film "Capote" również uważam za świetny. Hoffman absolutnie zachwycił mnie wcielając się w postać wielkiego pisarza.
OdpowiedzUsuńFilmu jeszcze nie oglądałem, jakoś nie miałem okazji. Ale Hoffman jest znakomitym aktorem (aż dziw bierze, że zaczynał w polskim filmie) i prędzej czy później będą musiał zobaczyć wreszcie tę jego Oscarową kreację:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Podobnie jak Simon filmu nie widziałem. Nie mogę się jednak zgodzić z krytyką "Śniadania u Tiffany'ego", bo film według mnie bardzo dobry. Nie zgodzę się również z Carrie co do Audrey Hepburn - aktorka świetna i w każdej roli znakomita, także w roli Holly :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dodam jeszcze, że czytałem literacki pierwowzór i uważam wersję filmową z Audrey za udaną adaptację :)
UsuńMyślę, że to jest kwestia gustu :> Dla mnie film nudny i przesłodzony - zawsze już pozostanie w mojej pamięci jako wielkie rozczarowanie ( i nieporozumienie). Nawet sama Marilyn Monroe i jej wkład w ta historię nie przekonałaby mnie do filmu czy nawet do książki. Bo Marilyn miała grać Holly - w sumie dla mnie w tym przypadku to bez znaczenia.
UsuńFilm widziałem, niestety nie cały i z chętnie skończę go oglądać. Jeżeli chodzi o Hoffmana to od początku pokazywał, że zasługuje na Oscara. Był rewelacyjny! Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
OdpowiedzUsuń