"Transamerica", dramat, 2005 r.
reż. Duncan Tucker
reż. Duncan Tucker
Na drodze do bycia kobietą
"Transamerica" to film o przełomowym momencie w życiu pewnego transseksualisty, który na tydzień przed operacją zmiany płci dowiaduje się, że ma syna. Zaskakującym krokiem w filmie było obsadzenie w głównej roli kobiety (nie mężczyzny przebranego w damskie łaszki). Kto przyjął taką niewdzięczną rolę? Otóż, Felicity Huffman, znana najlepiej z serialu "Gotowe na wszystko". Oprócz niskiego głosu aktorka nie wydaje się zbytnio predysponowana do roli transseksualisty. Ale uwierzcie mi, efekt jest rewelacyjny!
Ale od początku ...
Nastoletni chłopak postanawia się pierwszy raz w życiu telefonicznie skontaktować się ze swoim ojcem. Chłopak ma kłopoty, siedzi w więzieniu w Nowym Jorku dlatego też szuka pomocy ze strony ojca, który nie wie nawet o jego istnieniu. Sprawa już wydaje się nieco skomplikowana i emocjonalnie trudna dla obu zainteresowanych. Ale to i tak jeszcze nic. Ojcem chłopaka okazuje się transseksualista, który niebawem ma przejść operacje zmiany płci; ostateczne zwieńczenie jego przemiany w kobietę.
Nasza bohaterka, Bree (a wcześniej Stanley) wyrusza więc z Kalifornii na wschodnie wybrzeże by zmierzyć się z własną przeszłością, której niespodziewanym owocem stał się syn. Toby okazuje się trudnym i zbuntowanym nastolatkiem, któremu w głowie kariera w show-biznesie. Oczywiście Bree nie zamierza wyjawić synowi kim jest; podaje się za opiekunkę społeczną (w dodatku przysłaną z kościoła), która wspaniałomyślnie wpłaca kaucję i zamierza uratować jego zbłąkaną duszę.
Bree zabiera krnąbrnego chłopaka ze sobą i wyruszają w stronę Kalifornii. Wraz z pokonywaną odległością, upada dystans między bohaterami oraz różnorakie stereotypy. Dziwne sytuacje i tacyż sami ludzie będą ich prześladować. Bree czeka więc ciężka próba jej kobiecości i tożsamości.
Niezwykle interesująca jest charakterystyka postaci w filmie; z Bree na czele. Nie przypomina ona wyzwolonej kobiety czy też wyzwolonego transseksualisty. Wręcz przeciwnie, nie ma w niej nic perwersyjnego czy nienaturalnego. Jest tak staromodna, że Toby nie ma powodów wątpić, że ma do czynienia z wysłanniczką kościoła. Jednak swojej tożsamości Bree jest pewna - czuje się kobietą i chcę być kobietą. Ale jak wytłumaczyć to synowi, rodzinie i innym? W wielu momentach i sytuacjach szczerze jej współczułam, ale również podziwiałam jej siłę i odwagę w dążeniu do bycia sobą.
Nie znam zbyt wiele produkcji o podobnej tematyce. Przypominam sobie australijski film drogi o trójce transwestytów pt. "Priscilla, królowa pustyni", który oscyluje jednak na granicy śmieszności. Z kolei "Historia Gwen Araujo" nosi znamiona klasycznej tragedii, bardzo przewidywalnej i w związku z tym nużącej. W tym towarzystwie "Transamerica" wypada doskonale jako film inteligentny, w dobrym guście, z błyskotliwym scenariuszem. Ale dla mnie "Transamerica" może spokojnie wypłynąć poza to hermetyczne grono, na szersze wody i stanąć w równym szeregu z najlepszymi filmami roku 2005.
Moja ocena: 8/10
Bree zabiera krnąbrnego chłopaka ze sobą i wyruszają w stronę Kalifornii. Wraz z pokonywaną odległością, upada dystans między bohaterami oraz różnorakie stereotypy. Dziwne sytuacje i tacyż sami ludzie będą ich prześladować. Bree czeka więc ciężka próba jej kobiecości i tożsamości.
Niezwykle interesująca jest charakterystyka postaci w filmie; z Bree na czele. Nie przypomina ona wyzwolonej kobiety czy też wyzwolonego transseksualisty. Wręcz przeciwnie, nie ma w niej nic perwersyjnego czy nienaturalnego. Jest tak staromodna, że Toby nie ma powodów wątpić, że ma do czynienia z wysłanniczką kościoła. Jednak swojej tożsamości Bree jest pewna - czuje się kobietą i chcę być kobietą. Ale jak wytłumaczyć to synowi, rodzinie i innym? W wielu momentach i sytuacjach szczerze jej współczułam, ale również podziwiałam jej siłę i odwagę w dążeniu do bycia sobą.
Nie znam zbyt wiele produkcji o podobnej tematyce. Przypominam sobie australijski film drogi o trójce transwestytów pt. "Priscilla, królowa pustyni", który oscyluje jednak na granicy śmieszności. Z kolei "Historia Gwen Araujo" nosi znamiona klasycznej tragedii, bardzo przewidywalnej i w związku z tym nużącej. W tym towarzystwie "Transamerica" wypada doskonale jako film inteligentny, w dobrym guście, z błyskotliwym scenariuszem. Ale dla mnie "Transamerica" może spokojnie wypłynąć poza to hermetyczne grono, na szersze wody i stanąć w równym szeregu z najlepszymi filmami roku 2005.
Moja ocena: 8/10
Ostatnio robiąc u siebie przegląd najlepszych plakatów przypomniałam sobie o tym filmie. Plakat jest prosty, ale wymowny i wizualnie ładny. Pod wszystkim co napisałaś podpisuję się, również dałam 8/10. Felicity Huffman jest świetną aktorką i mam wrażenie jest wręcz stworzona do różnorakich trudnych ról, z którymi sobie bardzo dobrze radzi.
OdpowiedzUsuńZwykle nie wstawiam plakatów, ale ten jest świetny, b.wymowny i oddający barwny charakter filmu :)
UsuńSłyszałam o nim, ale nigdy nie przyjrzałam się bliżej. Bardzo jestem ciekawa tej dosyć nietypowej roli Felicity Huffman, którą znam wyłącznie z 'Gotowych na wszystko'. I zgadzam się z Wami, że plakat jest absolutnie wyjątkowy!
OdpowiedzUsuńObejrzałam ten film przypadkiem - kupiłam go w hipermarkecie (czasem tak mam, że wygrzebuję coś, o czym wcześniej może nawet nie słyszałam i zabieram to do domu ;)). Warto go obejrzeć, choćby ze względu na główną bohaterkę. Bardzo podobało mi się w niej to, o czym wspomniałaś - że nie była taka super wyzwolona, ale raczej całkiem zwyczajna. Transamerica porusza tematykę, która teraz jest jeszcze tematem tabu, być może właśnie dlatego ciężko jest wymienić podobne filmy.
OdpowiedzUsuńA aktor, który gra Toby'ego, kojarzy mi się zawsze z filmem "Męsko-damska rzecz" :))
Ja też w koszach marketowych wyławiam świetne filmy za parę groszy. A ten chętnie bym obejrzała jeszcze raz; tyle tylko, że nie mam go na żadnym nośniku, ale może w TV się jeszcze pojawi :)
UsuńA znasz "Śniadanie na Plutonie"? Cillian Murphy świetnie w nim zagrał. Piszę to jednak z pewną dozą niepewności, bo piszesz, że "Priscilla..." oscyluje na granicy śmieszności, nie komentując tego. Nie wiem więc, czy ta śmieszność stanowi dla ciebie przeszkodę. "Śniadanie..." bywa komiczne, kolorowe i głośne - moja znajoma, na przykład, skarżyła się na niestrawność po seansie. ;)
OdpowiedzUsuńPolecam zatem i ostrzegam. I dziękuję za recenzję.
"Priscilla, królowa pustyni" to dość oryginalny film, ale dla mnie jednak od strony fabuły był słaby. Wiem te piękne stroje, musicalowe popisy, ale mi to jednak nie wystarcza . Wolę skromniejsze produkcje, z bardziej konkretną fabułą :> Ale za to "Priscilla, królowa pustyni" jak cudownie brzmi ten tytuł, jak melodia ...
UsuńA "Śniadanie ..." nie znam, ale chętnie bym się przekonała czy faktycznie jest w tym filmie coś co przyprawić o mdłości... haha ciekawe
"Transamericę" oglądałam, bardzo mi się podobał. Ale nie znam innych filmów o tej tematyce... Poza durnymi komediami, rzecz jasna. Literówka Ci się wkradła w słowie "inteligentny", ost. akapit. :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że nie tylko mi ten film się podobał, zwłaszcza biorąc pod uwagę dość odważny temat i oryginalną fabułę PS.Uważny czytelnik zawsze mile widziany :)
Usuń