
Tym razem Joyce
Carol Oates zapuszcza się w wyjątkowo mroczne i niebezpieczne zakamarki
ludzkiej natury. "Tatulo" bardzo dosadnie, bez pardonu przedstawia ni mniej ni więcej
jak największy koszmar matki. W książce za taki rodzinny dramat odpowiada
porywacz, który wyrywa z rąk matki kilkuletniego syna i przepada z nim bez
wieści. Podczas gdy rodzice skazani są na wieczną niepewność oraz impas w
poszukiwaniach, my możemy poznać dalsze losy porwanego chłopca. Jego oprawcą
okazuje się szanowany obywatel chętnie udzielający się jako kaznodzieja. Tu
zaczyna się koszmar dziecka. Ramy czasowe powieści obejmują 6 lat podczas których
relacja porywacz-porwany przejdzie wiele etapów. Rządzą nią równie brutalne co
skomplikowane prawa. Syndrom sztokholmski odgrywa tu szczególną rolę.
To nie pierwsza
książka Oates o uprowadzeniu dziecka. Wcześniej podobny temat pojawił się w
powieści "Moja siostra, moja miłość", gdzie na pierwszy plan wysuwa
się tragedia rodziny dotkniętej utratą córeczki. "Tatulo" zmierza w
zupełnie innym kierunku, a jego autorka posunęła się znacznie dalej - oddaje w
łapy zwyrodnialca niewinne dziecko otwarcie przedstawiając związane z tym
okoliczności. W dalszym ciągu widać jednak, że Oates nawet obcując ze złem w
tak ohydnej postaci nie zatraciła wrażliwości i empatii. Wie jakie szczegóły
przemilczeć, a o skrzywdzonych i słabszych zawsze pisze ze współczuciem oraz
szacunkiem.
Wprawdzie "Tatulo"
to powieść napisana z mniejszym rozmachem niż te, które przyniosły Amerykance
sławę, ale nadal robi wrażenie i zapada w pamięć. Przeżycia wewnętrzne
bohaterów nie są wyeksponowane na taką skalę jak choćby we wspomnianej wyżej
"Mojej siostrze...". Za to narracja jest zdecydowanie bardziej
dynamiczna, akcja rozwija się wartko, przez co czyta się książkę błyskawicznie.
To w rezultacie prowadzi do zakończenia, które potrafi przyprawić o gęsią
skórkę.
Mówiąc krótko,
Oates przybliża to od czego wszyscy woleliby się trzymać z daleka. Nawet w literackiej
perspektywie zgłębianie tak trudnych, delikatnych kwestii wzbudza dyskomfort, a
czasem kontrowersje. Nie wszystkim się to podoba. Myślę jednak, że nie należy
oburzać się na Oates; ona proponuje tylko fikcję literacką nastawiona na coś
więcej niż zszokowanie czytelnika. Znacznie bardziej wylewni bywają choćby
pisarze-amatorzy, którzy (masowo) publikują własne wspomnienia z dzieciństwa
pełnego cierpienia i innych traum. Czy można ich winić za szczerość, a rasowego
pisarza za wyobraźnię?
"Tatulo", Joyce Carol Oates, wyd. WAB, 285 stron, 2014 r.
oryg. "Daddy Love"
Moja ocena: 7/10
oryg. "Daddy Love"
Moja ocena: 7/10
Oates jest mi autorką bliżej nieznaną, choć rzeczywiście słyszałam, że jest tu i tam typowana do Nobla. Raczej po tę powieść nie sięgnę - na czas ciąży raczej się nie nadaje, a i potem, dla młodej matki też raczej nie. Gdybym miała poznać jej twórczość bliżej, na pewno wybrałabym któreś z tych dzieł, które nie tyczy się krzywdy dzieci.
OdpowiedzUsuńChoć oczywiście sam główny wątek brzmi interesująco - swego czasu nie unikałam takiej literatury i lubiłam się w niej zaczytywać.
Masz spokojnie w czym wybierać, bo Oates nie pisze tylko o "takich" strasznych rzeczach. Choć z drugiej strony nie czytałam nic lekkiego od niej. A co się tyczy "Tatula" to mnie bardziej niż sam temat, ciekawiło w jakiej formie jest pisarka, bo dawno nic nowego jej nie wyszło w nas. W końcu kobitka dobiega już 80tki.
UsuńPlanuję poznać jej twórczość, mam "Blondynkę". Jeśli poczuję bluesa, sięgnę po następne...
OdpowiedzUsuńNie na temat będzie. Piosenka Popowskiej jest bardzo podobna do do Imany You will never know .
OdpowiedzUsuńno właśnie :)
Usuń