piątek, 22 lutego 2013

"Rashomon" 1950

"Rashomon", dramat, Japonia, 1950 r.
reż. Akira Kurosawa


Wersja #1 (oficjalny opis filmu)
Akcja filmu rozgrywa się w średniowiecznej Japonii i dotyczy jednego wydarzenia. Podróżujący wraz ze swoją żoną samuraj zostaje napadnięty w lesie przez bandytę (Toshirô Mifune). Nieszczęśnik zostaje zabity, natomiast jego żona zgwałcona. Film ukazuje kolejno cztery wersje wydarzenia, widziane przez bezpośrednich uczestników i naocznego świadka - drwala. Każda z osób ma odmienne przeżycia, co odnosi się do myśli przewodniej, że prawda jest względna. Obraz usiłuje zgłębić motywy popychające ludzi do konkretnego działania.

Wersja #2 ("Leksykon reżyserów filmowych"  Z. Pitera)
Akira Kurosawa w r. 1950 tworzy arcydzieło narracji i psychologizowania, moralitet ubrany w kostium samurajski - "Rashomon", który zdobywa Grand Prix MFF w Wenecji 1951, Oscara w USA i odkrywa zachodniemu światu kino japońskie. Kurosawa to jeden z największych humanistów we współczesnym kinie, każdym swoim filmem stara się zgłębić ludzką naturę. W szczytowym okresie swej bogatej i barwnej twórczości zwany "Dostojewskim japońskiego kina".


Wersja #3 (moja)
Jedno morderstwo. Jeden martwy samuraj. Czterech świadków zdarzenia w tym domniemany sprawca, poszkodowana kobieta, sam zabity (wypowiadający się za pośrednictwem medium) oraz przypadkowy świadek. Efekt to cztery zupełnie różne wersje tego samego wydarzenia. Jedyne co się zgadza to fakt, że samuraj zawsze ginie.



Bohaterowie kierują swoje historie oraz swoje słowa prosto do niewidocznego dla naszych oczów sędziego. Jednak tak naprawdę to zwracają się do nas, bezpośrednio do kamery, bo to my jesteśmy sędziami w tej sprawie. 

Równie ciekawe jak to kto z nich mówi prawdę są powody dla których kłamią. To aż zabawne jak silne mają poczucie własnego honoru. Oni zrobią wszystko, żeby obronić ten honor - nawet postępując wybitnie niehonorowo. W obliczu zagrożenia nie mają żadnego problemu z kłamstwem i manipulacją. 

Trzeba przyznać, że "Rashomon" jak na swój wiek trzyma się całkiem nieźle. Tylko w kwestiach typowo technicznych tj. zdjęcia, montaż widać po nim te 63 lata. Zwykle nie ma nic przeciwko czarno-białym obrazom, ale tu nie pogardziłabym technikolorem. Z prostej przyczyny. Większość scen rozgrywa się w lesie, więc miło by było nacieszyć oczy tą zielenią. Natomiast zdecydowanie na korzyść filmu przemawia dynamiczna akcja, wyraziste postacie oraz doskonała muzyka. W filmie niewiele jest zbędnych słów, przeważają same trafne dialogi.

Patrząc prawdzie w oczy film Kurosawy nie odkrywa przed widzem niczego nowego. To co robi "Rashomon" to podjęcie starego tematu w niespotykanej wówczas formie. Bo przecież cały sekret polega właśnie na tym by starą rzecz przedstawić w nowy sposób (jak powiedział kiedyś Richard Harding). "Rashomon" wprost obnaża ludzkie przywary oraz ukazuje uniwersalną prawdę o ... prawdzie i kłamstwie. W tej kwestii niewiele się zmieniło na przestrzeni wieków.

W 1951 roku w USA powstał równie kultowy i znany film pt. "Tramwaj zwany pożądaniem". Dlaczego o nim wspominam? Otóż, nie mogę oprzeć się by nie przytoczyć pewnej analogii zarysowującej się w obu obrazach. Jak wiadomo w konsekwencji narastającego konfliktu pomiędzy gruboskórnym Stanleyem a (nad)wrażliwą Blanche doszło do przykrego incydentu. A właściwie może nie doszło? Może to tylko wydarzyło się w chorej wyobraźni Blanche. W każdym razie każdy z bohaterów miał swoją wersję tego co się wydarzyło. Takim oto sposobem przeszłam z kina japońskiego do amerykańskiego. Pewnie zupełnie niepotrzebnie, bo Elia Kazan poświęcił temu epizodowi zaledwie ułamek filmu, podczas gdy Akira Kurosawa na rozstrzyganie tej kwestii poświecił cały obraz.

Jaka jest więc sprawdzony przepis by film został z widzem na długo? Może taki by nie podawać mu wszystkiego na tacy - zmusić natomiast do myślenia, zmusić do interpretacji oraz refleksji. W tym tkwi siła "Rashomona". Wszelkiego rodzaju niejednoznaczności pobudzają wyobraźnie oraz sprawiają, że film żyje już swoim życiem w umysłach jego odbiorców.


Wersja #4 (twoja)
Resztę dopisz sobie sam po obejrzeniu filmu.

7 komentarzy:

  1. Lubię takie filmy, które zmuszają widza do główkowania i własnej interpretacji. Rashomona nie widziałam, ale teraz już wiem, że warto po niego sięgnąć. Bardzo udana (pomysłowa) recenzja :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nigdy nie słyszałam o tym filmie - tym bardziej cieszy mnie Twoja recenzja. Twój blog, to jak podróż w czasie, dla mnie to wspaniałe doświadczenie. Cofam się i jestem pozytywnie zaskoczona, bo stare kino jest smaczniejsze, niż współczesne.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niezły film, ale jednak bardziej podobały mi się późniejsze dokonania Kurosawy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Malwina, Karkam - dziękuje za miłe słowa :)

    Mariusz - może jakieś konkretne tytuły podasz ? :>

    OdpowiedzUsuń
  5. W sumie widziałem 14 filmów Kurosawy i dzielę je na cztery grupy:
    1. Arcydzieła: Siedmiu samurajów, Ukryta forteca, Dersu Uzała
    2. Filmy bardzo dobre: Pijany anioł, Piętno śmierci, Tron we krwi, Straż przyboczna, Sanjuro - samuraj znikąd, Rudobrody
    3. Filmy dobre: Zbłąkany pies, Rashomon
    4. Filmy przeciętne: Niebo i piekło, Dodes'ka-den, Sobowtór

    Według mnie przewaga "Siedmiu samurajów" nad "Rashomonem" wynika stąd, że "Rashomon" trwa zaledwie 90 minut, a mimo to czasem przynudza, zaś "Siedmiu samurajów" trwa około 200 minut i oglądałem go już kilkakrotnie bez ziewania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wyczerpującą odpowiedź. Kilka tytułów to klasyka. Będę wiedzieć czego szukać - może zacznę od tego "Zabłąkanego psa"... Ps.Mnie akurat długie filmy męczą, wolę te krótkie do 2h.

      Usuń
  6. zupełnie nie trafiają do mnie takie klimaty, niestety :)

    OdpowiedzUsuń

Wszystkie uwagi, spostrzeżenia, sugestie czy rekomendacje są mile widziane. Wszystkie zawsze czytam, choć nie zawsze odpisuje. Jeśli komuś faktycznie zależy na kontakcie ze mną to najlepszym sposobem będzie droga mailowa.

podobne

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...