"Rachelo, Rachelo", dramat, 1968 r.
reż. Paul Newman
na podstawie powieści M. Laurence "Jest of God"
oryg. "Rachel, Rachel"
Ten kameralny dramat to debiut reżyserski Paula Newmana. Jest to także iście rodzinna produkcja - w tytułowej roli została obsadzona nie tylko małżonka Paula, Joanne Woodward, ale także ich wówczas 9-letnia córka Nell. Poza tym scenariusz do filmu napisał Stewart Stern, który 10 lat wcześniej służył za drużbę na ślubie Paula i Joanne. Debiut ten był w zgodnej opinii krytyków całkiem udany; film dostał nawet nominacje do Oscara za najlepszy film.
Samotność w małym mieście
"Rachelo, Rachelo" nie jest filmem szczególnie ekscytującym, podobnie zresztą jak sama główna bohaterka. Ludzie tacy jak ona wzbudzają nie tylko w filmach, ale i w życiu więcej współczucia niż zainteresowania. Ale może właśnie dlatego Rachela jest tak prawdziwa, wyjęta prosto z życia. Nasza bohaterka ma świadomość jak miałką prowadzi egzystencje - ma 35 lat, jest "starą panną" i nauczycielką gdzieś na prowincji. Małe miasteczka nie oferuje zbyt wiele atrakcji i zbyt wielu szans na zmianę tego stanu.
Znamienna jest scena otwierająca film. Rachela nie chce wstać z łóżka; wyobraża sobie, że ma raka albo zawał. Takim smutnym rytuałem wita każdy dzień; codziennie bezgłośnie umiera ... W krótkich chwilach w wyobraźni przeżywa swe pragnienia albo wręcz obsesje - dotknięcie dłoni mężczyzny, własne dziecko albo własną śmierć. W dodatku ma niewyrównane rachunki ze swoją przeszłością - retrospekcje ujawniają nam niepokojące sceny z dzieciństwa Racheli, córki przedsiębiorcy pogrzebowego.
Coraz bardziej podoba mi się ta Joanne Woodward - lubię na nią patrzeć (na jej męża też). Jest taka naturalna, a jej gra niewymuszona. Joanne emanuje blaskiem dokładnie w chwilach kiedy jej bohaterka przeżywa jakieś uniesienie. Z kolei kiedy Rachela ma być niewyróżniającą się z tłumu prowincjonalną nauczycielką, Woodward ma wygląd szarej myszy z nieufnym i chmurnym spojrzeniem. Jak pokazuje filmografia aktorki czuje się ona doskonale w rolach kobiet emocjonalnie czy psychicznie rozchwianych.
Ale wracając do filmu ...
Co może się tu wydarzyć? Co może wydarzyć się w życiu Racheli? Być może dla nas dzieje się niewiele, ale dla bohaterki to istne trzęsienie ziemi. Choć nic na to nie zapowiada, wszystko potoczy się w dobrym kierunku (ale, nie w stronę przesadnego optymizmu). Gdy Rachela mówi, że pierwszy raz w życiu czuję się szczęśliwa pokazuje zarówno samej sobie jak i nam, że na szczęście nigdy nie jest za późno. Los może się odmienić i uśmiechnąć także do tych, którzy już dawno stracili na to nadzieje. Czasami nie potrzeba cudu czy interwencji siły wyższej, a zwyczajnej chęci do życia, do zmiany. I z tą optymistyczną myślą was zostawiam.
Moja ocena: 7/10
Znamienna jest scena otwierająca film. Rachela nie chce wstać z łóżka; wyobraża sobie, że ma raka albo zawał. Takim smutnym rytuałem wita każdy dzień; codziennie bezgłośnie umiera ... W krótkich chwilach w wyobraźni przeżywa swe pragnienia albo wręcz obsesje - dotknięcie dłoni mężczyzny, własne dziecko albo własną śmierć. W dodatku ma niewyrównane rachunki ze swoją przeszłością - retrospekcje ujawniają nam niepokojące sceny z dzieciństwa Racheli, córki przedsiębiorcy pogrzebowego.
Coraz bardziej podoba mi się ta Joanne Woodward - lubię na nią patrzeć (na jej męża też). Jest taka naturalna, a jej gra niewymuszona. Joanne emanuje blaskiem dokładnie w chwilach kiedy jej bohaterka przeżywa jakieś uniesienie. Z kolei kiedy Rachela ma być niewyróżniającą się z tłumu prowincjonalną nauczycielką, Woodward ma wygląd szarej myszy z nieufnym i chmurnym spojrzeniem. Jak pokazuje filmografia aktorki czuje się ona doskonale w rolach kobiet emocjonalnie czy psychicznie rozchwianych.
Ale wracając do filmu ...
Co może się tu wydarzyć? Co może wydarzyć się w życiu Racheli? Być może dla nas dzieje się niewiele, ale dla bohaterki to istne trzęsienie ziemi. Choć nic na to nie zapowiada, wszystko potoczy się w dobrym kierunku (ale, nie w stronę przesadnego optymizmu). Gdy Rachela mówi, że pierwszy raz w życiu czuję się szczęśliwa pokazuje zarówno samej sobie jak i nam, że na szczęście nigdy nie jest za późno. Los może się odmienić i uśmiechnąć także do tych, którzy już dawno stracili na to nadzieje. Czasami nie potrzeba cudu czy interwencji siły wyższej, a zwyczajnej chęci do życia, do zmiany. I z tą optymistyczną myślą was zostawiam.
Moja ocena: 7/10
Paul Newman po drugiej stronie kamery
Nell, córka Paula i Joanne; w filmie gra młodsze wcielenie Racheli
Kojarzę ten tytuł i prawdopodobnie widziałem ten film w dzieciństwie (kiedy był w telewizji cykl "Piątek z Newmanem"). Byłem wtedy zbyt młody by docenić takie kino i dlatego konieczny jest powtórny seans.
OdpowiedzUsuńnie ma to jak wychowywać się na dobrym kinie :) wiem coś o tym, zapałałam uczucie do Newmana już jako dzieciak ;o [i tak mi zostało]
UsuńMam ogromne zaległości w znajomości starszego kina. Tego tytułu w ogóle nie kojarzę, a najwyraźniej warto.
OdpowiedzUsuń