Sylvia Plath podczas wakacji, lato 1954 r. © The Lily Library, Indiana University |
Z Gordonem Lameyerem, 1954 r. © The Lily Library, Indiana University |
© The Lily Library, Indiana University |
Jak widać na załączonych fotografiach amerykańska poetka i pisarka, Sylvia
Plath odżywała na łonie natury, w szczególności na słonecznych plażach.
Słońce zawsze działało na nią kojąco, co także często podkreślała w swoich prywatnych
zapiskach. Ponure zimy (zwłaszcza te angielskie) były dla niej ciężkim
okresem.
W listopadzie 1961 roku
Sylvia pisze z Londynu do matki:
"Nadchodzi
pięć ponurych miesięcy. Odczuwam zawsze żal za odchodzącym latem, gdy wczesnym
popołudniem zapada mrok, więc przez najbliższy miesiące będę dogadzać swemu
organizmowi, gdyż jest to w moim przypadku najlepsze lekarstwo na
chandrę".
Na kilka miesięcy przed śmiercią, po odkryciu zdrady męża, będąc w trakcie rozwodu Sylvia kilka razy
wspomina jak dobroczynny wpływ mają na nią cieplejsze klimaty: "muszę odetchnąć, pobyć na słońcu, poprawić
się" albo "jeśli mi się uda
spędzić zimę w słonecznej Hiszpanii, być może odzyskam wagę i zdrowie utracone
podczas ostatnich sześciu miesięcy".
Pisarce niestety
nie udaje się opuścić Anglii na zimę – w rezultacie jedną z najsurowszych zim stulecia
spędza samotnie z dwójką małych dzieci w londyńskim domu (tym samym, w którym
wcześniej mieszkał poeta, W. B. Yeats), gdzie ogrzewanie i elektryczność
często szwankują. W tych iście spartańskich warunkach Sylvia przeżywa rozkwit sił twórczych: "Piszę teraz najlepsze wiersze mego życia, które
zdobędą mi nazwisko". Wielokrotnie podkreśla też, że pisze jak szalona.
W
październiku 1962 roku skończy swoją pierwszą powieść (chodzi o "Szklany
klosz" ), ma również pomysły na dwie następne. De
facto Sylvia nie miała chyba wysokiego mniemania o "Szklanym kloszu", a już na
pewno nie spodziewała się takiego sukcesu – twierdziła, że "chałturzy" pod
pseudonimem Victorii Lucas, a pod takim nazwiskiem ukazała się właśnie jej
pierwsza powieść. Miesiąc po jej wydaniu Sylvia Plath już niczego więcej nie napisze.
_______________________________________________________________
[To taki
wstęp przed szerszymi refleksjami o treści i zawartości „Listów do domu” Sylvii
Plath. Tak wiele chciałabym o nich napisać, tak wiele słów ich autorki przytoczyć. Muszę jednak to ogarnąć, bo wyszedłby pewnie tekst, który odstraszyłby swoją długością.]
Wszystkim zainteresowanym twórczością i życiem pisarki polecam interesujący
artykuł pt. What Sylvia Plath loved.
Ja jednak czekam na tekst, ciesząc się tą namiastką. Jednak przede wszystkim, czekam aż sama będę mogła przeczytać "Listy"...
OdpowiedzUsuńTo co my w Polsce, zwłaszcza ja na swoim biegunie, mamy powiedzieć? ;) Tu zima zdaje się nie mieć końca...
OdpowiedzUsuńA moim zdaniem pisz dalej. Zaczytałam się w Twoim poście i nagle się urwał... Zawsze mnie zadziwia jak bardzo twarz ludzi nie przystaje do ich wnętrza. Sylvia wcale nie wygląda na "tę" Sylvię. Ale może powinnam się z nią bliżej zapoznać.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia S.P. Widziałam je po raz pierwszy. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJakie śliczne zdjęcia Sylwii! Nie znałam ich, zawsze spotykałam jakieś czarno-białe. Rzeczywiście, była piękną, słoneczną dziewczyną. Skąd ta depresyjność widoczna w jej utworach?
OdpowiedzUsuńChyba schowała ją głęboko w środku.