Jeden z niewielu z filmów, który ostał mi się w pamięci jeszcze z czasów bardzo wczesnego dzieciństwa to "Niagara". Właściwie to z całego obrazu zapamiętałam wyłącznie wodospad i Marilyn Monroe. To było bodaj moje pierwsze spotkanie zarówno z tym wodospadem jak i z tą aktorką, której powrót do mojego życia nastąpił znacznie później i w całkiem innym charakterze. Wówczas jednak zupełnie nieświadomie zaczęłam utożsamiać Niagarę z tą piękną kobietą. W końcu miały podobną siłę oddziaływania - na widok obu tych zjawisk nie można (było) się nie zatrzymać i nie patrzeć z zachwytem. Były chyba stworzone na swoje podobieństwo. Ostatnio postanowiłam przypomnieć sobie ten film i choć trochę uwolnić się od tych dziecięcych i naiwnych wyobrażeń.
Niagara Falls, czemu zresztą trudno się dziwić, to obowiązkowy cel wszystkich podróży poślubnych. Wśród tego potoku młodych i szczęśliwych par zjeżdżających do miasta znajdują się Polly i Ray Cutler. Wkrótce ich uwagę przyciąga piękna sąsiadka z tego samego pensjonatu, Rose. Kobieta nie ukrywa przed nowymi znajomymi trudnej przeszłości swojego męża, a jego porywczy i zaborczy charakter szybko daje o sobie znać. Cutlerowie stają się mimowolnymi świadkami coraz dziwniejszych zdarzeń, a ich kulminacją jest śmierć męża Rose, który jak wiele wskazuje popełnia samobójstwo rzucając się w otchłań wodospadu.
"Niagara" miała zadatki na film z prawdziwego zdarzenia. Błyskotliwa, zmierzająca w dobrym kierunku intryga szybko jednak się kończy by dać miejsce na przewidywalne i typowe rozwiązania fabularne. Niestety, wraz z śmiercią bohaterki granej przez Marilyn Monroe ginie również cała wyrazistość filmu. Tak się złożyło, że najciekawsza rola w całym filmie przypadła akurat Marilyn. Jej bohaterka była już sprawczynią sporego zamieszania, a z pewnością mogła być przyczyną jeszcze większego. Zresztą trzeba wspomnieć, że to postacie kobiece w "Niagarze" trzymają fason. Podczas gdy mężczyźni postępują w filmie impulsywnie, a często również bezmyślnie to kobiety w sytuacjach krytycznych stają na wysokości zadania. Mowa tu zarówno zarówno o Rose jak i Polly granej przez Jean Peters.
Rose wraz z Polly (Jean Peters) i Rayem (Max Showalter) |
"Niagara" miała zadatki na film z prawdziwego zdarzenia. Błyskotliwa, zmierzająca w dobrym kierunku intryga szybko jednak się kończy by dać miejsce na przewidywalne i typowe rozwiązania fabularne. Niestety, wraz z śmiercią bohaterki granej przez Marilyn Monroe ginie również cała wyrazistość filmu. Tak się złożyło, że najciekawsza rola w całym filmie przypadła akurat Marilyn. Jej bohaterka była już sprawczynią sporego zamieszania, a z pewnością mogła być przyczyną jeszcze większego. Zresztą trzeba wspomnieć, że to postacie kobiece w "Niagarze" trzymają fason. Podczas gdy mężczyźni postępują w filmie impulsywnie, a często również bezmyślnie to kobiety w sytuacjach krytycznych stają na wysokości zadania. Mowa tu zarówno zarówno o Rose jak i Polly granej przez Jean Peters.
"Niagara" to również jeden z tych filmów, w których Marilyn Monroe wygląda najładniej. Nie bez znaczenia jest fakt, że niemal w każdej scenie - nieistotne czy jest półprzytomna czy właśnie wyszła spod prysznica - ma pełny makijaż z obowiązkową krwistoczerwoną szminką na ustach. Warto też dodać, że to pierwszy film, w którym możemy oglądać Marilyn w technikolorze. Niezależnie jednak od tej nadgorliwej, a często po prostu zbędnej charakteryzacji gra Marilyn pozostaje naturalna i niewymuszona w swej zmysłowości. W swojej karierze MM miała stanowczo za mało okazji by wcielać się w role femme fatale czy kusicielek o kryminalnych rysach. A przecież nie ulega wątpliwości, że miała naturalne predyspozycje właśnie do takich ról.
"Niagara" nie robi już takiego wrażenia jak kiedyś. To kolejny film, który zaczyna się bardzo dobrze, a kończy zaledwie poprawnie, bez fajerwerków czy większych emocji. W momentach gdy obowiązkowa akcja bierze górę nad zdrowym rozsądkiem i umiarem zazwyczaj tracę zainteresowanie filmem. Tak więc "Niagara" okazuje się filmem z niewykorzystanym potencjałem, którego największym atutem stała się widowiskowa sceneria i równie widowiskowa aktorka w głównej roli. To właśnie z tych powodów chcemy jeszcze cofnąć się w czasie i do niego powracać.
____________________________
"Niagara", kryminał, 1953 r.
reż. Henry Hathaway
Moja ocena: 6/10
____________________________
"Niagara", kryminał, 1953 r.
reż. Henry Hathaway
Moja ocena: 6/10
Warto dla samej Niagary :)
OdpowiedzUsuńWarto dla MM :) Jednak film niestety pod względem scenariusza (zaprezentowanej intrygi) staje się w pewnym momencie przewidywalny. Zgodzę się, natomiast że Marilyn miała predyspozycje do ról intrygujących intrygantek szkoda, że Fox tego nie wykorzystał a z czasem aktorka stała się niestety zakładniczką wyglądu stworzonego na potrzeby filmów.
Usuń