piątek, 29 kwietnia 2016

"Niewinni o brudnych rękach" 1975


Czasami wystarczy po prostu tytuł by okazać się najbardziej przekonującą rekomendacją. Taką naturalną przewagę - przynajmniej w moim odczuciu - zyskał sobie właśnie film "Niewinni o brudnych rękach". Ten tytuł przed seansem brzmiał jak obietnica, a po nim stał się pustą wydmuszką. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość, że tytuł ten w tym konkretnym przypadku ma też swoją rację bytu, jeśli tylko doszukamy się w nim zapowiedzi filmu kryminalnego. Natomiast o całej głębi i złożoności, które przy okazji się nasuwają możemy tylko pomarzyć. Jedynie w zasmuconych i pięknych oczach Romy Schneider widać, że faktycznie jakiś dramat ma tu jednak miejsce.

Już od samego początku filmu Romy Schneider szczodrze szafuje tu swoimi wdziękami - przed niepowołanym wzorkiem (widza) chroni ją tylko odpowiednia perspektywa kamery. Nic natomiast nie ukryje się przed zabłąkanym mężczyzną, który przypadkiem natrafia w ogrodzie na opalającą się nago sąsiadkę. To Julie i bynajmniej nie peszy jej obecność nieznajomego w czasie gdy ona wystawia swoje ciało do słońca. Mężczyzna - podobno pisarz, ale interesujący też z innych względów - nie ma szans oprzeć się wdziękom Julie. Tylko drobną niedogodnością jest fakt, że kobieta ma męża, któremu choć nie brakuje pieniędzy to we wszystkim innym zawodzi oczekiwania młodszej żony. Dlaczego więc by się go nie pozbyć? Julie i jej kochanek wspólnie ważą się na ten krok - starannie obmyślają plan i bez wahania go realizują. Wkrótce Julie staje się przejętą wdową, a przynajmniej taką gra przed detektywami próbującymi wyjaśnić nagłe zniknięcie pana Wormstera. Szybko jednak cała ta sprawa okazuje się równie zaskakująca dla samej Julie co dla śledczych.

Romy Schneider jako Julie i Rod Steiger jako jej mąż, Louis

"Niewinni o brudnych rękach" to film o dwóch różnych obliczach. Jego fabuła - mniej więcej do połowy - rozwijała się w sposób tak wciągający i dobry, że w duchu zaczęłam sobie nawet gratulować tego wyboru. W tych momentach filmem rządzi suspens z prawdziwego zdarzenia i ciągłe zaskoczenie - gdy pozostawionej samej sobie Julie sytuacja powoli wymyka się z rąk my zaczynamy przejmować się jej losem nawet bardziej niż na to zasługuje. Przez chwilę pewne okoliczności nasunęły mi nawet skojarzenia z innym filmem z Romy, z "Basenem". Myślałam też, że wszystko to, co nie udało w "Niagarze" (tam również żona czyha na życie męża) udało się właśnie w "Niewinnych...". 

Jeszcze dobrze nie zdążyłam się nacieszyć tą atmosferą gdy film nagle zamienił się w nieporadny i niedorzeczny spektakl. Nagle zatęskniłam za powściągliwością i spokojem wspomnianego "Basenu". Doceniłam także "Niagarę" za zwięzłość fabuły. Choć jak się okazuje "Niewinni o brudnych rękach" trwają raptem 30 minut dłużej to ostatnie kwadranse wystawiły moją cierpliwość na ciężką próbę. Tak dobrze zapowiadająca się postać Julie rozmyła się pod naporem dziwnych zdarzeń, które przetłoczyły tak ją samą jak i widza.

Konfrontacja z "Niewinnym o brudnych rękach" może nie okazuje się całkowitą porażką, ale daleko jej do satysfakcjonującego widowiska. To, co zapewne miało być najmocniejszą stroną filmu czyli zwroty okazji tylko go pogrążyło i wprowadziło zbyt wiele niepotrzebnego zamieszania. Są jednak takie sceny w tym filmie, które przenoszą go na zupełnie inny poziom i chyba właśnie one powodują, że tak trudno przyjąć do wiadomości, że w ostatecznym rozrachunku mają one i tak niewielkie znaczenie.

_______________________________________________
"Niewinni o brudnych rękach", kryminał/thriller, 1975 r.
reż. Claude Chabrol
na podstawie powieści Richarda Neely
oryg. "Les innocents aux mains sales"

Moja ocena: 6/10
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszystkie uwagi, spostrzeżenia, sugestie czy rekomendacje są mile widziane. Wszystkie zawsze czytam, choć nie zawsze odpisuje. Jeśli komuś faktycznie zależy na kontakcie ze mną to najlepszym sposobem będzie droga mailowa.

podobne

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...